niedziela, 5 lutego 2006

Cukierek mój dawca słodyczy. Bananowo.

Zjadłam go, bo leżał taki biedny ostatni. Pewnie czuł się samotnie i niezręcznie bez pozostałej, półkilogramowej paczki braci trufli i michałków.

W dawnych numerach Zwierciadła (jedynego mądrego miesięcznika, który dla siebie znalazłam wśród kolorowych) ciekawe felietony pisała nijaka pani Sonia Raduńska. Pisała ciekawie, mądrze, ciepło, życiowo, teraz wiem, że ukazała się jej książka pt. Białe zeszyty. Koniecznie trzeba ją zamówić. Ale wracając do felietonów w jednym z nich Pani Sonia wyleczyła mnie z pewnych nieprzyjemnych odczuć. A mianowicie, nie wiem czy to apogeum, pewnie jeszcze nie ale... jest się na takim etapie kiedy to obroty życiowe są dość żywe i intensywne, kiedy to oprócz etatu na osiem godzin robi się jeszcze mase dodatkowych rzeczy od pracy dorywczej poprzez kolejne studia, projekty, wolontariaty i inne takie. Towarzystwo, z którym chodziło się kiedyś na imprezy, piwa, grille, urodziny itp. ograniczyło się do – jednej przyjaciółki (kawa raz na półtorej tygodnia) – dwóch sióstr (odwiedziny u jednej raz na dwa tygodnie, pizza z drugą raz na dwa tygodnie) – jednej dobrej znajomej (obiad i basen raz w miesiącu). Uwaga, można się pozbawić paru ważnych i dość istotnych spraw. A mianowicie – powoli zaczynasz mieć świadomość ciągłego biegu i galopu do tego stopnia, że nawet gdy chwilowo siadasz to myśli galopują dalej. Najgorsze jest jednak uczucie wiecznie marnowanego czasu. Wiecznie coś robisz, godziny odliczone, tu teraz tam to... a w między czasie i tak masz nieustanną świadomość, że tak na serio to nie robisz nic konkretnego, konstruktywnego czy też twórczego. Złapałam się na tym, że jeszcze dwa lata temu potrafiłam zaparzyć dzbanek kawy, otworzyć gazetę czy też książkę i spokojnie oddać się lekturze. W tej chwili nie potrafię skupić się na wątku! A czytając gazetę patrzę z boku na reakcję otoczenia czy aby ktoś nie zarzuci mi za chwilę, że nic nie robię. No i wreszcie czytam felieton Pani Raduńskiej o spokoju, ciszy, wyhamowaniu, zauważeniu śniegu i słońca, o potrzebie wyjścia z tego świata który na co dzień. O tym, że aby dobrze funkcjonować potrzebny jest jeden dzień w tygodniu na nic-nie-robienie czyli: można wtedy pospać do ósmej; można usmażyć jajecznicę, można obrać ziemniaki gapiąc się przez okno na gałęzie. Można. Trzeba. Bez poczucia wstydu, wyrzutów sumienia. Tylko trzeba do tego dorosnąć, dojrzeć i docenić.

Przyznaję się, że odkąd mamy swój własny świat i swoje 50 metrów kwadratowych to uwielbiam wszystkie te tzw. czynności domowe. Robię to wszystko z radością, spokojem i poczuciem, że wszystko ma swój ład, czas, sens i niesie szczęście. Obieram białe puchy pieczarek, kroje w plastry i rzucam na rozgrzana patelnię gdzie podsmażona cebulka i czosnek. W międzyczasie słucham wirującego się prania i stukotu zmywarki na przemian z Trójką. Gotują się brokuły z czosnkiem i pieprzem. Pilnując całej zabawy na piecu rozwieszam pranie, zmywam podłogi, poleruje mleczkiem meble i wietrzę pościel myśląc o... niebieskich migdałach. Sęk w tym, żeby nie czuć przy tym niechęci, przymusu, obowiązku czy też bezsensu tego co się robi. Opanierowane na jutro ryby obok kolorowe galaretki, które uśmiechają się z lodówki prosząc o bitą śmietanę. Naleśniki wyszły wczoraj pomimo. Weekend bez wyrzutów i wywiadów z etatu podstawowego. Umiejętność odnalezienia złotego środka w życiu (do dziś pamiętam to motto wypowiedziane spokojnym tonem profesor Basi).

Tortellini wyszło przepysznie a potem zabraliśmy się za malowanie kuchni na bananowo o!
(dziś poranek w słońcu i żółtej kuchni był ciepły i ... taki zwykły niezwykły)

książki na luty:
Cataldo Zuccaro „Teologia śmierci”
Tim Guenard „Silniejszy od nienawiści”
Magda Tygat „Rozstania”
Joseph LeDoux „Mózg emocjonalny”


6 komentarzy:

mary pisze...

bo własnie kochana o to chodzi - aby czuc przyjemnosc i spełnienie w wykonywanych czynnosciach - aby nie czuc narzuconego obowiązku tylko radosc i szczescie...

boze jak tez ja ci zazdroszcze nieprzyzwoicie tego szczescia na 50 m2 we dwoje i tej bananowej kuchni .. i w ogole... :*

gru pisze...

my mamy pokój duży bananowy :)

dziendobry pisze...

zastanawiam się tylko, skąd wziąć taki jeden dzień tylko dla mnie i tylko dla domu? albo choroba albo urlop? Pierwsze niepożądane, a na drugie trzeba jeszcze poczekać.

olga pisze...

ale miło miło... my mamy banan w sypialni (ale nie polecam bo mdli, w kuchni to co innego!)

tak czytam czytam, pytam potem Sławka:
"Najpiękniejsze kobiety mają najmniejsze szanse znalezienia wartościowego mężczyzny" (Marlena Dietrich).

coś w tym jest. mój S. jest boski!

iwa pisze...

Marzy mi sie taki domek, nawet malutki, ale przesiakniety niesamowita, ciepla atmosfera... tylko do tego potrzeba wlasciwego mezczyzny, a wlasciwie Mezczyzny. Mam nadzieje, ze bedzie w moim zyciu taki, dla ktorego z ogromna przyjemnoscia bede przyzadzac smakolyki i bedziemy wspolnie smakowac zycie...ech....
Czekam niecierpliwie na dalszy ciag Pani pamietnika, cudny jest....:)

stula pisze...

POZDRAWIAM