poniedziałek, 29 listopada 2004

...

właściwie to wyjmuje mi ostatnio z ust to co chcę powiedzieć słyszę dokładnie to co chciałabym usłyszeć jest dokładnie tak jak mogłam sobie wymarzyć; najcudowniejsze jest to że nie muszę się naginać wyginać grać jest niesamowicie móc najzwyczajniej w świecie być sobą i nie bać swoich reakcji i nie zadręczać się wiecznie a czy tak aby wypada. czasem tylko boję się że powiem coś nie tak albo spieprzę to co już jest. albo że chcę za bardzo być... bo chciałabym być dla niego najwspanialszą pod słońcem kobietą miłością kochanką przyjaciółką doradczynią powierniczką słuchaczką dziewczyną z którą można pić i tańczyć do rana pomilczeć albo zagadać się na amen.

każdego dnia mówię sobie że piękniej być nie może
a jednak
może

niesamowite

...

wychowani w katolickich rodzinach, przestają wierzyć, ale do kościoła chodzą pod dyktando rodziców. uznają antykoncepcję ale jej nie stosują bo wstydzą się iść do lekarza. marzą o prawdziwej miłości a inicjację seksualną przeżywają na imprezie z przypadkowym partnerem. żyją bez sensu, bo sami nie potrafią nadać go swojemu życiu, a dziś prawdziwych autorytetów z prawdziwego zdarzenia ze świeczką szukać. media żonglują wartościami i uczuciami tłumów, wynosząc na piedestał coraz to nowe twarze, tym lepsze – im bardziej komercyjne. świat jest jak supermarket, pełen kolorowych pudełek z czekoladkami. można je mieć, ale jak? skoro ojciec już od dwóch lat jest na bezrobociu, matka tyra na dwóch etatach, nauczyciel nienawidzi swojej pracy, kolegę z bloku zamknęli za piractwo a znany psychoterapeuta podejrzany jest o pedofilię. zero drogowskazów. obecnie sytuacja młodych jest trudniejsza niż za okupacji. muszą znaleźć swoje miejsce w życiu, dowiedzieć się kim są i czego chcą. tysiące egzystencjalnych pytań. co jest ważne. jak ułożyć sobie życie. o co walczyć szukają autorytetów. a tymczasem dorośli czują się bezradni bo sami pogubili się we współczesnym świecie.

patrzę na Ćmę i Ona kończy w lutym 15 lat. widzę, że nigdy się nie nudzi. i nie wiem czy ma jakiś autorytet; pytam Ją, odpowiada ‘no Mistrz przecież i na przykład chyba ty’. się boję, mówię wam, boję.

piątek, 26 listopada 2004

brand new day

7:00 wolny dzień wolna się czuje choć obudziłam się w innym wymiarze niejako coś chyba się stało ciepło mi...

9:00 biorę ruinę i jadę poszukać urlopowego dnia na pełnych obrotach...

kocham Cię

poniedziałek, 22 listopada 2004

a wszystko przez sny; bo gdzieś mi się przyśniło, że

znowu coś się kończy. zrozumiałam to na zacnym wieczornym wykładzie, z przyjemnością wysłuchanym po ponurym dniu. bo nie wierzymy tak do końca w definitywny koniec świata. i ten brak wiary napełnia nas poczuciem rezygnacji: świat w sumie będzie istniał, ale grozi mu śmierć z nudy, śmierć z powtarzalności. ale jest jeszcze inna różnica która jest jednocześnie podobieństwem, czyli powtórzeniem. alternatywnej interpretacji nie podlega dziś Pismo Święte. podlega jej całe dziedzictwo kultury i cywilizacji. herezja staje się czymś tak banalnym i powszechnym, że zaczyna przypominać ortodoksję. nie dotyczy to jedynie religii, dotyczy sposobu istnienia człowieka w świecie. ograniczona umiejętność czytania i pisania przekłada się dzisiaj na powierzchowność właściwą synkretyzmowi. na naukę pisma własnej kultury potrzeba czasu i umieramy z poczuciem, że niewiele zrozumieliśmy. i niestety pragmatyzm współczesności nie ma ochoty na płacenie takiej ceny. wyrusza dalej i dochodzi tam gdzie odpowiedzi są dane i gotowe. w końcu to analfabetyzm pozwala nam żywić nadzieję, ze prawda została gdzieś zapisana.

a poza tym
na Ukrainie wciąż nie wiadomo.
na Słowacji klęska.
Warszawa bez prądu.
Aneta wróciła do pracy – w takim stanie – to nie wiem czy to dobry pomysł.
BH ncm. tylko że wciąż jestem.
Zielona pisze smutnie.
- czasami czuję się dokładnie tak, jakbym jechała autobusem siedząc na ostatnim siedzeniu trzymam się kurczowo poręczy, żeby nie wylecieć na ostrych zakrętach.

niedziela, 21 listopada 2004

to approach the level

21 XI 04 Dzień P.S.
czasami wydaje mi się, że to się wszystko śni.
zima powitana na wczorajszym spacerze.
lubię jak masz taki właśnie humor; Boże, jak lubię.
patrzę i nie mogę uwierzyć że Ty to Ty taki właśnie kochany.
nieutulony jeszcze skrzypiący śnieg pod nogami.

wiem a raczej wiedziałam, że przyjdą te normalne ponure chwile i co wtedy? codziennie zdaje się jakieś egzaminy zaliczenia z życia, wydaje się człowiekowi że jest do nich przygotowany ale nie wiem przypadkiem czy nie wolelibyśmy wykuć jakąś partię materiału zdać zaliczyć zapomnieć.

potrafię cieszyć się wszystkim tym co mam.
przy nadmiarze wrażeń wyjazdów miejsc człowiek lekko się rozpieszcza i czasem zwykłe posiedzenie w domu przy kubku kawy i gazetach być może traci magię i gdzieś nad nami unosi się nuda.

a ja właśnie cieszę się z takich chwil, nawet gdyby to wyglądało inaczej; nawet jeśli pada od niechcenia pytanie ‘co robimy?’ bo w takie dni wystarcza mi może i głupia odpowiedź: ‘ co robimy? jesteśmy. jesteś Ty i jestem ja mamy ciepłe mieszkanie kawę i bieżącą wodę mamy stos książek i rzeczy nie przeczytanych nie zrobionych Ty masz swój stres i pracujesz w niedzielę ja mam w głowie tysiąc tematów i parę tematów które trzeba zaliczyć i odwiedzamy siebie w pokojach całujemy i jest cudnie; poza tym cholera zapomniałam o Anecie i jej pracy...

jest normalnie...

poza tym „Czerwony” i „Shrek” w ramach weekendowych filmów.
„Oblężenie” ostatnio mnie wzruszyło; Anka ze swoimi wystraszonymi oczami przed porodem; Karol mówiący powolnym głosem o przeplatanych dniach raz intensywna praca do rana raz sen do popołudnia; zaufanie Evy bo chyba nie potrafiłabym powiedzieć o tym komukolwiek.

środa, 17 listopada 2004

...

jemy dynię w occie i mamy mase roboty jeszcze przed świętem jak zwykle cyrki...
a tam.
E r O t Y c Z n I e m I.
tyle właściwie chciałam powiedzieć.

poniedziałek, 15 listopada 2004

homeczooffka

samobójczy skok zakochanej pary
niedowiary


jakby eva powiedziała: zakochaaam sie ty wiedźma mariola odezwij się co do ciebie pisze.

a poza tym.
sentymentalny wyjazd do czasów gdzie się miało 3 -14 lat i się krowy kochało kury osy rzekę kamień na górce i powietrze. ja wiem że dla BH nie miało to większego znaczenia ani wrażenia też pewnie żadnego nie wywołało ale dzięki że byłeś właśnie Ty obok. sie starałam nie rozbeczeć uwierz mi. a poza tym dzięki za kolejny przedziwny weekend w wersji hotel las woda piwo auto kilometry miejsca takie nasze nie nasze slajdy kilometry filmy my... przyznaje się. z niepokojem jechałam i nie zawiodłam się kolejny raz. który to już raz i czy to nabieraniem zaufania się nazywa?
a poza tym gdyby ktoś chciał uciec gdzieś w swoje marzenia w realu to tu jest żywa reklama! polecam.

powiedzmy że tym razem z weekendu zjechało się dość łagodnie i wyczułam rano podnosząc powieki że będzie długa fabryczna narada pworót do brutalnego realu głupich ludzi i układów nijakośći bylejakości w złości fuj!

złamane serce i ból rozpacz zachwyt wielka miłość porażająca tęsknota nienawiść trwoga - to są prawdziwe imiona żywego życia a nie tak sobie nic specjalnego moze być od biedy nie najgorzej jakoś...

jakoś przeżyjemy bo musimy.

...trzymam kapsle w kolorowych foliach liczę piętra a głowa zupełnie wolna.

czwartek, 11 listopada 2004

wolność – siła – wyzwolenie – ojczyzna – ojciec


„oprócz wiary nie ma nic” słyszę w Trójce po obudzeniu się. „jak już nadziei ci braknie. jak wszyscy cię opuszczą a ty nie będziesz miała w kim pokłaść nadziei to wtedy będziesz skończona. więc dbaj o to póki jest czas”. usłyszałam twardym głosem ostatnio od dobrego człowieka.

przy okazji narodowego święta mam dziwny zwyczaj chodzenia na mszę. mam takie magiczne dni w które dziwne (?) zwyczaje samoczynnie utarły się od lat. i jest mi z tym dobrze. i nie jest mi wstyd o tym pisać, nie jest mi wstyd ze łzami w oczach śpiewać „Boże, coś Polskę” bo tylko tyle mogę zrobić w tej kwestii ostatnio, modlić się o mądrą i dobrą Polskę, we wszystkim innym straciłam nadzieję. nie przejawiamy w niczym patriotyzmu; nawet nie wiem czy on jest w nas. może i objawia się w śladowych elementach, których nie zauważamy. ze współczesnych bohaterów narodowych których możemy wymienić? Jan Paweł II. i cisza. mam paru takich jednak obok mnie. zwyczajnych – niezwyczajnych. garstka ich ale są. wciąż o twardych zasadach. wciąż wiernie trwających przy swoich mądrych i wartościowych zasadach. i to co w nich podziwiam to nieugiętość przy wszystkich zmianach z zewnątrz płynących. tak naprawdę to nieważne czy ojczyzna mi się podoba czy nie. przyjmuję ją taką jaka jest z wadami i zaletami z nieszczęściami i sukcesami. często powtarzam ironicznie i złośliwie – no jasne to tylko Polska – a tak na serio ona jest cząstką mnie bo do niej należę. a „... Polacy są indywidualistami. i w tym się właśnie zatracają. każdy Polak chce być ministrem bez teki. każdy wie jak Polskę zbawić. każdy chce założyć własną partię. ta nieumiejętność podporządkowania się większości i w ogóle dyscyplinie społecznej oraz nasza skłonność do przedkładania interesu własnego nad dobro ogólne, od których zależy pomyślność – a nawet w niektórych okresach naszej historii zależało istnienie samego państwa – jest straszną polską wadą.” Jan Nowak Jeziorański
sobie zostawiłam na boku dziś politykę narzekania troski frustracje spory i podziały ... dumnie założyłam zielony sweter dla kochanego Białego Dziadunia który patrzy z góry, zaparzyłam herbaty z cytryną i sobie czytam szczęśliwa.
(BH musi pracować, a chciałabym żeby napił się tej herbaty ze mną, ale wiem, że tak być musi, jestem wobec tego z Tobą)




mam takie momenty po których wiem, że warto; w których widzę i czuję dalekosiężny sens. TO szczęśliwy i wesoło spędzony rodzinny wieczór. mam szczęście do dobrej rodziny, wiem to, chciałabym taką stworzyć kiedyś, mamy wzorzec, choć jeden, inni nawet jednego nie mają, pomyśl. TO Twój oddech przy uchu i Twoje ramiona kiedy mnie przytulasz; bo wtedy czuję że jesteśmy tak właśnie po prostu, bez słów, bez zbędnego wyjaśniania. TO południe zamyślenia się nad wiarą i sensem. TO uśmiech, mimo wszystko uśmiech zupełnie obcej osoby na ulicy, zupełnie przypadkowi i bezwarunkowo złożony...

wtorek, 9 listopada 2004

nadlatują stada słów...

gapie się w rysiowy kalendarz i jak dobrze pójdzie nabędziemy go tutaj już za trzy tygodnie. gdzieś od rana plączą mi się słowa o tym żeby żyć z całych sił i uśmiechać się do ludzi... do których ludzi się pytam do tych też uśmiechniętych po drodze do tych szczęśliwie zakochanych czy do tych zmęczonych brudnych i śmierdzących? bo ostatnio nie wiem z której strony dostanie się za to w twarz. rano komisariatowo nie potrafiłam odpowiadać równie żartobliwie na rozluźniające pytania wojtka nawet jak pytał czy nadal szaleje za maldinim. i w związku z tym odechcewa mi się uśmiechać i pomagać i robić coś komuś bo tak trzeba. potem płaci się taką właśnie cenę i nie mów mi na pocieszenie że przeżyję. bo jasne że przeżyję. a Bóg niech uśmiecha się nade mną częściej bo inaczej nie będzie dobrze. posiedziałam o wiele za krótko przy łóżku kk zawsze jest za krótko i ciągle za mało się widujemy. uwierz mi że zarażenie się dobrocią i szczerym Twoim spojrzeniem pozwala łatwiej spojrzeć na niecielesność. pomyślę nad tym wszystkim co powiedziałeś. obiecuję. dawno nie pozwoliłam aśce wycisnąć z siebie tyle na siłowni. po takim dniu to wskazane. u mnie tym bardziej bo od trzech dni czuję że jem. w sensie za dużo jem. jutro rodzicielka ma urodziny. chciałabym kiedyś być tak jak Ona. mimo wszystko. tęsknię za grobem dziadków.

niedziela, 7 listopada 2004

wyciszona lekkość bytu z ogromem wrażeń jednak, czyli czas 30.10.-03.11.2004r.

sama sobie ostatnio zaordynowałam ćwiczenie – p o w o l n e g o robienia wszystkiego tego co do moich obowiązków należy – tylko się czasem zwyczajnie nie-da-fizycznie-nie-da. ale staram się jak mogę wcielić w życie zasadę żeby wiecznie nie uciekać i tym samym nie sprawiać wrażenia że się jest gonionym (czasem jak pies się czuję goniona ale to podobno ma też i dobry wpływ na tzw. hart ducha; pozytywny wpływ stresującej części życia czy whatever...).
ok. umówmy się na długą notkę która będzie się przeplatać z teraźniejszością i przeszłością o której chcę najwięcej napisać. mamy sobotę. mój ulubiony dzień tygodnia. to pierwsza od niepamiętnych czasów wolna sobota spędzona w domu. mówię wam jaka błogość! rano bezstresowo budzę się w ramionach lekko zestresowanych jednak nie-weekendowo bo te szkolenie, no więc poprawiamy BH krawat i do obowiązków a my do wanny wody poleżeć za wszystkie czasy z książką o Nikiforze. małe łezki wpadają do wody. nikt nie widzi. nikt nie słyszy. cisza. sprzątanie. śniadanie drugie zresztą. spacer po lesie. wanna wody druga a co! remanent w płytach mp3 bo lekko wnerwia mnie już załączanie wiecznie nie tych płyt co trzeba. przy okazji wygrzebałam mp3 z wszystkim od kultu po pearl jam rage again the machine po tori amos anouk skin kaliber 44 paktofonike i na szcześniaku kończąc (istna muzyczna rozkosz miszmaszowa). myślę sobie, no jest bosko! a jeszcze wczoraj o tej porze paznokcie gryzłam bo mi znajomi chorują ostatnio. ok. żeby tak do końca czuć się błogo dzwonię do kk do anety esujemy z wkurwionym BH który musi przeżyć temat encefalopatii (a swoją drogą pisałam kiedyś o tej chorobie u dzieci urodzonych z fetal alcohol syndrome).
ok. nie. dziś nie o tym. a więc trzymając się tematu wiodącego przesuwamy stolik w jaśniejsze miejsce pod oknem bo lubię pisać w świetle dziennym, gazety książki mapa przewodnik płyty muzyka kubek kawy listy niedokończone... w przyszłość nie wybiegam chociaż jak w wannie siedziałam to mi się Praga nocą zamarzyła przez moment. póki co nadal jestem pod dziwnym aczkolwiek takim co przyciąga wrażeniem Krynicy. ale zanim do Krynicy dojechaliśmy to...
30.10.2004r. 16:00 wyruszamy „uśmiechniętym” zielonym na wschód. 1:00 docieramy do sentymentu mojego Wetliny, PTTK i brak prądu (ja sikałam BH mył ręce i korki strzeliły. bywa). gnieździmy się w jednym śpiworze i jest w miarę ciepło. dobrze że rano przychodzi szybko. pierwsze śniadanie z wrzątkiem bo o jajecznicy można zapomnieć. obecnie miejscowi dawno już świętują koniec sezonu. tyle z Wetliny, u Rumcajsa zamknięte, pod Strzechą też, barak opustoszały, jadłodajnia zamknięta chyba, Bazę Ludzi z Mgły przeoczyłam. tyle z sentymentu. i obiecałam sobie zerwać ten romans bo przytłacza dość skrzętnie od paru lat niepotrzebnie. mam nowe płuca serce myśli jestem szczęśliwa i niech tak trwa. szukałam ducha wśród żyjących. po konfrontacji z miejscowymi udajemy się do Ustrzyk Górnych gdzie w goprówce dostajemy na poddaszu pokój o jakim marzę tylko w pomarańczu bym go zrobiła i drewnie. jest trójkątne okno i jesteśmy my i deszcz nie pada.
31.10.2004r. dzień urodzin Mistrza. spacerujemy Tarnica-Halicz-Rozsypaniec-Bukowska. mówię że to moje góry tak jakbym miała do nich jakieś prawo. a one tymczasem przygotowane do zimy. słupek ukraiński stoi jak stał przed rokiem i brak tylko czerwonej jarzębiny i brusznicy. ale w końcu to nie ta pora. są w wyobraźni i jak dla mnie to wystarczy. (z ciekawostek historycznych warto dodać że przy okazji delimitacji polsko-sowieckiej sprostowano nonsens z austriackich jeszcze czasów bo okazuje się że dawna granica austriacko-węgierska tworzyła klin na stokach Rozsypańca tak że droga z Wołosatego na Połoninę Bukowską przebiegała przez terytorium węgierskie. klin ten utrzymywał się do 1946r.) pokonanie Wołosatego było istnie piwno-erotyczno-chipsowo-torfowe. nauczyłam się na pamięć jak powstaje torfowisko wysokie. a przy okazji dni pierwszolistopadowych zwiedzamy cmentarz w Wołosatym. 01.11.2004r. dzień z racji oczywistych i gdy pogoda tworzy klimat spędzamy na trasie Ustrzyki-Muczne-Beniowa-Sianki. podsumowaliśmy to wyprawą pastuszków po szczęście w sentymencie... przez cmentarze (cmentarz w Beniowej gdzie ocalała jego północna część z 13 nagrobkami i podmurówką cerkwi z 1909r. z kamienną płytą z rysunkiem ryby – podstawa starej chrzcielnicy) grobu hrabiny (grobowiec Klary zm.186? i Franciszka Stroińskich zm.1893r. oraz podmurówka po spalonej w 1947r. cerkwi) pola łąki na granicy polsko-ukraińskiej gdzie jak rzekł BH czuć pożogę i w środku czuć dziwną radość że nikt do nas jednak nie strzela. siedzimy na końcu Polski i patrzymy na 01.jpg; trzeba być innym, takim pastuszkiem pokornym jak Ty i ja. wcale nie miałam zamiaru wspominać o tym jak BH obsikał kot w schronie bo musiałabym napisać jaką “glebę” zaliczyłam w drodze do Sianek. popołudniowe cerkwie w Smolniku (p.w. św. Michała Archanioła z 1791r. jedna z dwóch zachowanych w Polsce cerkwi tzw. typu bojkowskiego)smolnik2.jpg w Chmielu (z 1906r. p.w. św. Mikołaja, przy cerkwi znajduje się plyta nagrobna z 1641 r z inskrypcją w języku starocerkiewnosłowiańskim i herbem Sas). cmentarz w Lutowiskach. nie znaleźliśmy żydowskiego kirkuta bo nie było nam dane w ciemności. „zielone uśmiechnięte” wpadło nam do rowu ale dzielnie radzimy sobie dalej i docieramy do goprówki. umówmy się że notebook i film w tym miejscu to nie jest dobra rozrywka. no może klimatu nie było albo zmęczeni byliśmy. wiem, film był zwyczajnie nudny.
02.11.2004 rano dzielnie spoglądamy na połoniny ale plany mamy nad Solinę. po drodze: Lutowiska i kirkut za dnia (rozległy kirkut leżący na stoku wzniesienia gdzie zachowało się co najmniej 500 macew czyli nagrobków; Upamiętnione miejsce stracenia przez hitlerowców 22.VI.1943 r. 650 miejscowych Żydów; jest to drugi co do wielkości po leskim cmentarz żydowski na terenie Bieszczadów). w Polanie mamy szczęście na otwartą cerkiew p.w. św. Mikołaja datowaną na 1790r. z charakterystycznym rysunkiem na suficie Trójcy Świętej nad kulą ziemską. Chrewt (przykład typowej cerkwi wybudowanej w 1670r. jako budynek na planie podłużnym, podzielony na trzy części: babiniec, nawę i prezbiterium – przykryte trzema oddzielnymi zwieńczeniami w formie łamanych dachów brogowych). Wołkowyja (gdzie nie ma cerkwi ale jest pstrąg u Łosia). i mogę wreszcie zaśpiewać zielone a raczej jesienno-bure wzgórza nad Soliną. (z zaporą o długości 664m) jak widzę taki ogrom wody to jednak marzy mi się morze. zapisać do „zrealizowania” jeszcze z Pragą Słowenią Węgrami i Kapadocją po drodze. my raczej podążamy w kierunku Krynicy. ślęczymy w korku w Jaśle ale za to podziwiamy kościół w Średniej Wsi (najstarszy drewniany kościół w Bieszczadach - piękny polecam - p.w. Wniebowzięcia Matki Bożej zbudowany w II polowie XVI w. jako kaplica dworska Balów), i w gęstej mgle dojeżdżając do celu dokładnie w Bereście najdostojniejsza z cerkwi – być może całą magię sprawiło oświetlenie i mgła właśnie. określenie “cerkiew” pochodzi od greckiego kyriakon czyli “Pański” (dom). w okresie międzywojennym na 190 bieszczadzkich miejscowości przypadało 155 cerkwi. w czasie II wojny światowej i walk z UPA uległo zniszczeniu tylko kilka cerkwi. dopiero po wysiedleniu Ukraińców w okresie 1948-56 były one masowo rozbierane. dziś jest 59 cerkwi w tym 10 w ruinie. wracając do naszego wyjazdu - w Krynicy wysoki dom z wysokimi pokojami, ze schodami i wielkimi lustrami. przyznaje się do strachu i zaglądania zza zasłonki pod prysznicem czy nikt przypadkiem nie stoi (bo jakby stał to co no nie?). coś dziwnego było w tym domu i już. teraz to lightowo ale wtedy. spacer wieczorny. "Romanówka" Nikifora czyli tego który niesie zwycięstwo. gdyby tak wszystko dopracować w najmniejszym szczególe. bo w końcu ze szczegółów z maleńkich drobin składa się nasze życie. turkusowo-niebieski kolor nocnej Romanówki mnie rozczulił. wody lecznicze raczej nie za to BH nie może się doczekać rana żeby móc nachlać się zuberta. nie będę też pisać o weczornym pęknięciu na werandzie mam tylko nadzieję, że zrozumiałeś właściwie. żółty kolor pokoju budzi nas słońcem zza okna. (żółty to ponoć na inteligencję wpływa... ęą). podążamy w kierunku Krakowa gdzie BH odbiera dumnie w ubłoconych butach dyplom i z tejże okazji zajadamy się naleśnikami w „różowym słoniu” (bez kurczaka bo zabrakło i bez boczku bo się przypalił – spoko damy radę). i dalej chciałabym już tylko zapamiętać zamek lipowiecki, od razu zaznaczam że wpisał się u mnie jako jedne z ciekawszych miejsc bo wrócę tam na pewno.
1100 km. ponad 100 godzin. takie małe krótkie spontaniczne dość wakacje.
od lat cieszy mnie możliwość własnego i dobrowolnego wyboru jak i gdzie spędzę czas, mój wolny czas. od lat dziękuję Najwyższemu, że układa wszystkie ścieżki tak a nie inaczej. od lat wiem że nic bez powodu. że inny nie znaczy gorszy. że ... od niedawna śpię dziwnie i zupełnie spokojnie szczęśliwie.
tyle... (BH ma zdjęcia jakby co)
chociaż tyle bo...
subtelne odcienie naszych indywidualnych przeżyć nikną niestety gdy ktoś próbuje zamknąć w zdania to co niewypowiedziane.
dziękuję.

czwartek, 4 listopada 2004

...

maszyneria od nowa ruszyła parą pełną i ciemną jak noc, trwa to zazwyczaj jeden dzień takie cholernie ciasne dostosowanie się psychiczne do. i coraz bardziej tu ciaśniej i nawet już nadzieje które gdzieś tam obiecane nie trzymają się kupy.
ale świeci słońce są gdzieś książki jest milion przyjemnych obowiązków na zaliczenie jest pisanie do szuflady jest pracowanie nad i jest świat pełen pomysłów wokół. jesteś ty i przede wszystkim jesteś ostatnio ty i cała reszta z boku ale tylko w całość wzięta równie ważna.
wieczorem siedzimy przy lodach z trójką i dżemem w tle i pięcioma magicznymi dniami wolnego i mówisz że jedziemy w bieszczady i.
pełna relacja z dokładnymi danymi (bo takowa z pewnością powstanie, bawię się póki co w najdokładniejszą historię) będzie wkrótce.
najogólniej rzec nie można nic. bo jesteśmy zupełnie wtedy inni. zupełnie inne spojrzenia miny gesty myślenia zachowania. lubię nas takich uśmiechniętych beztroskich gdzieś tam na granicy z ukrainą nawet jak się płacze przez część wieczora krynickiego do kurtki i koca z piwem i chusteczkami mokrymi od szczęścia. i wiem że to nie jest bynajmniej szczęście wynikające jedynie z tej chwili...
c.d.n.



update 6.11. 10:00
WIATRAKI!!!