poniedziałek, 31 stycznia 2005

drugie urodziny czy jakoś tak; zbieram się do cholernego pionu!

marzę, marzę o pracy w domu, marzę o wolnym swoim rytmie. ja mogę się spotykać z ludźmi ale po południu, wieczorem, przy świecach, przy kolacjach, piwach, przy luźnych rozmowach. nie, ja nawet mogę z nimi obgadywać najważniejsze sprawy świata, pracy i whatever ale później, ok, później. ranek jest po to żeby pospać dowoli, żeby dobudzić się we własnym tempie, żeby dojść do łazienki nie zahaczając o meble. żeby powoli zmyć z siebie noc, żeby zaparzyć świeżej kawy, nałożyć makijaż i np. beżową pomadkę. żeby ogarnąć wszystko wkoło, posprzątać, posłuchać trójki, zachłysnąć się koło południa wolnością i nabrać obrotów do samej północy. marzę o takim komforcie. dopiero teraz uświadomiłam sobie że tak naprawdę przez te 6 lat pracy zabijałam dzień w dzień samą siebie. ba. nadal to robię, gwałcę siebie samą co rano wstając o 6:00.

gapię się przez okno na biały świat. popijam herbatę z rumem. czytam esy BH o gorylach parku Ruwenzori. gdzieś w środku oprócz pustki i smutku mam jeszcze siłę. od jutra kolejny rozdział do otwarcia. i trzeba dać radę. czytam wszystko to, co działo się w styczniu. oprócz narodzin Nadki nie było ani jednego radosnego przeżycia, które dałoby jakąkolwiek nadzieję.
tylko że bezczelnie od jutra zaczynam 3 rok wpisów tutaj choćby łzy spływały jak grochy to się nie poddam i jeśli mi tylko pomożesz to jeszcze może być szczęśliwie... (i tak żeby owo szczęście nie było tylko przelotnym gościem)


kocham Cię

Krakonosze, styczeń, 2005r. (gdyby nie ten wyjazd...)

„nie ma wrogów i nie ma przyjaciół a każdemu los różnie odpłacił”

poranne niedzielne zakupy. idę przez wioskę z supermarketu bez makijażu dyndając przezroczystą siateczką z bochenkiem chleba czterema puszkami żywca i wczorajszą świeżą prasą. chyba schodzę na psy.

znajomy, który niedawno wyprowadził się od rodziców i wynajął samodzielnie pierwsze mieszkanie twierdzi, że od trzech miesięcy czuje się jakby był na wiecznych wakacjach.

dwa dzbanki kawy z expressu z mlekiem i sokiem amaretto. schodzimy się na śniadanie.

„zaraz dzień
jeszcze jeden
zrób co możesz”


mąż Gośki mówi do niej: „nie zdradzam cię i nie zdradzę. wiem, czego mi w Tobie brakuje; i nie zamierzam tego szukać u innych kobiet”

nie spałam w nocy prawie wcale. Bóg pewnie też ma czasem bezsenne noce. miłość to taka ludzka forma boskiej siły. myślę o BH. najwyższy czas „zrozumienie” zamienić na „totalne zaufanie”. mam w głowie tysiąc myśli naraz. przewracam się z boku na bok. wstaję zaparzyć ziół. siedzę w ciemnej kuchni pachnącej drewnem ziołami i czosnkiem. wdycham dom. stary drewniany dom, który przeżył cztery pokolenia. wsłuchiwanie się w bezkres czasu. zaspany Piotr uderza w futrynę. śmiejemy się jak pięciolatki. siedzimy tak do rana słuchając ciszy i skrzypnięć. świta. w trójce jak na powitanie „the show must go on”

rozmawiamy o zawiści jako kategorii społecznej. o tym, że w oczach zwykłych i prostych ludzi bycie lepszym, mądrzejszym, bogatszym, piękniejszym to przewinienie zasługujące na karę, która by zadośćuczyniła ich niezasłużonemu poniżeniu. wciąż działa w ludziach społeczny syndrom zawiści w stosunku do kogoś, kto się ośmielił wybić w jakikolwiek sposób.

jest takie smutne powiedzenie pewnego Anglika o sytuacji politycznej naszego kraju: „pierwszą przyczyną kłopotów pewnego kraju była duża liczba ludzi, którzy chcieli coś mieć za nic. druga przyczyna była jeszcze bardziej tragiczna – wielu z nich to się udało”.

czym jest zło? - wystarczy żeby dobrzy ludzie nic nie robili.

śnieg śnieg śnieg... zima jakiej nikt się nie spodziewał, zresztą czy ktoś spodziewał się takiego właśnie stycznia?

układamy na koniec wyjazdu naszą własną muzyczną wishlist:

1.„Chomiczówka” Sydney Polak
2.„The show must go on” Queen
3.„Miss u less, see u more” Faithless
4.„Galvanize” The Chemical Brothers
5.„Cud niepamięci” Staszek Soyka
6.„Cementary” Silverchair
7.„Imagine” A Perfect Circle
8.„Mam dość” Kava 4.2.
9.„Vertigo” U2
10.„7th Son” Reamonn

sobota, 29 stycznia 2005

bo jest jazzy i nikt mnie nie ruszy.

w takim dziwnym spokoju, w płynącej nad nami strudze łez układamy plan dnia, potem się go trzymamy albo nie i jest, boję się tego słowa, dobrze. ja nie wiem jak to działa i na czym polega, ale wydaje mi się, że On nas nazbyt dobrze przygotował do odejścia. i wolę tego nie rozdrapywać bo zbyt świeże.

przeczytałam jednym tchem do czwartej nad ranem „sceny z życia pozamałżeńskiego” zapiłam redvinem pospałam do ósmej. kolejne jedenaście godzin marszu w śniegu przy piątym stopniu zagrożenia lawinowego wcale nie świadczyło o odwadze a raczej o głupocie. ale nie takie rzeczy ludzie popełniają. osobiście przecież działa jak najdroższa terapia u najdroższego psychoanalityka. więc wszystko w normie ze mną. bo w tym śniegu to zbieram kolejne kapsle ale już nie do kolorowych folii a raczej szarej masy skojarzeń jednak miłych.

kolejny raz nieśmiało dopiszę, jest dobrze.

nawet jeśli mi telefon dzwoni z fabrycznymi bzdetami i tandetnymi hasłami „czy tobie pisanie tanich referacików nie uwłacza w karierze zawodowej z takim wykształceniem?” – normalnie mnie rozpierdoliło humorzaście! to jest cytat miesiąca i przejaw głupoty najwyższego rzędu. i pozwala mi to patrzeć „z góry” o tak!!! choć mogę za chwilę iść z torbami. nie opisuję szczegółów sprawy bo mi zwyczajnie wstyd za innych.

lepiej popiszę o algach, które pachną przecudownie i mają przebogate właściwości i wprawiają w niesamowicie przyjemny stan.

popiszę o sms`ach BH z Afryki które przynoszą mi wielką radość, autentyczne żyrafy hipopotamy bambusy wioski i inne Ot Afryka. od razu mówię, że nie przyzwyczaję się tak łatwo do stanu czekania. że to nie jest takie proste jak kiedyś, bo wtedy nie czułam nic a przynajmniej nie tak bardzo jak teraz. niby żyje się swoim życiem i tempem ale myśli są gdzieś daleko. takie uroki tęsknoty za kimś najważniejszym.

popiszę o zjazdach na desce w połowie na tyłku w połowie na boku i czym tam popadło. jazda bez trzymanki. mówię wam totalny biały odlot! poobijana jestem ze wszytskich możliwych stron a ostatni raz w zimowej aurze śmiałam się tak chyba ze sto lat temu.

co tam jeszcze; no muszę intensywnie i szybko wywalać wszystko bo po pierwsze czas leci a 4pln płacę za godzinę i po drugie nie myśle o smutku który wypełnia mnie we wszystkich zakamarkach ciała umysłu i wszystkiego innego.

piotr mówi, że Karol byłby z nas dmny widząc nas bawiących się jak dzieci. no przecież widzi.
faktycznie powrotu boję się jak ognia.

no to pa.

Dzięki za wszystkie komentarze w poprzednich najsmutniejszych wpisach jakie przyszło mi wpisać.

wtorek, 25 stycznia 2005

...

kraków. w ramach pozbierania miliona porozrzucanych myśli napełnienia pustki wypłakania się do siebie samej nikomu nie przeszkadzając. nie chcę pocieszeń nie chcę nikogo obciążać niepotrzebnie. jestem dorosła poradzę sobie.

katowice. pogrzeb. już po wszystkim. jest nas o jednego kochanego uczciwego mądrego i ciepłego Człowieka mniej tu na ziemi. (żółte tulipany i kartka z napisem: „do ostatniej kropli trzeba mocno żyć’)

karpacz. w ramach spokoju ciszy gór śniegu skrzypiące tony śniegu! biel czystość. pamiętne ostatnie słowa – „jak pragnie się cudu trzeba umieć czekać” był najbardziej mądrze wierzącym 32 letnim mężczyzną jakiego znałam. godzina spędzona z nim utwierdzała mnie na całe tygodnie w „naszym sensie”.

mam wolne do końca stycznia mam przy sobie ciepłych ludzi mam trzy dobre książki mam dwie prace do pisania mam ... tęsknię za BH.



update
śp.Paweł Berger
"no komu teraz grasz w drodze do nieba?"


ostatnio nie bardzo chodzę trzeźwa.
zbieramy się do kupy tylko że cholernie trudno to przychodzi.
czasami życie wydaje się taką zwyczajną tępą i obowiązkową rozgrywką, płynącą w drętwym rytmie pogrzebowego marszu.

sobota, 22 stycznia 2005

.

dziś w nocy zmarł przyjaciel Karol.

wtorek, 18 stycznia 2005

miszmaszmyślowysorry

piję jedną kawę dziennie. za to popijam herbatę z malinami i melisą. parzę mieszanki ziołowe łopianu nawłoci kory wierzbowej jałowca pokrzywy rozmarynu anyżu lawendy rolestu ptasiego i kłęcza perzu. chyba sama się wystraszyłam. spoko.
wracam i staram się nie myśleć. padam uśpiona przytulam się do łosia i roga poduszki.
ćma jest rewelacyjna. dziękuję że ją mam, ona dziękuje że ma mnie. szalejemy w kinie wzdychając ironicznie nad pittem clooneyem damonem i resztą załogi. śmierdzimy czosnkowym pieczywem i nabijamy się z laleczek barbie z kenami obok. wzruszam się przy bukiecie żółtych tulipanów posłanych przez karola. staję po środku i wołam, że tu jestem! wszystko co macie do zrobienia powierzcie mi! mam dużo czasu! nie mogę myśleć o ... ! jestem twarda. BH pojechał w inny wymiar szczęścia a ja mam sporo pracy i szukam jeszcze więcej. dziś fundujemy sobie coś wyśmienitego z monią. coś przyjemnego subtelnego relaksującego. ciarki po plecach i charyzma pani która nam to robi. buaaahhhh cudnie. potem basen i spacer po zakamarkach leśnych. rozmowy o tym że nie ma letniości albo coś kocham albo nienawidzę. jeśli kocham to zazwyczaj przesadzam z traktowaniem nazbyt czułym jeśli nienawidzę na szczęście pozostawiam w spokoju. a w ogóle to dzień jest dłużysz o 40 minut. a w ogóle to za niedługo będę w karkonoszach wygrzewać się w słońcu na szlaku i będę miała czas na pochlipanie za okularami i czas na przygotowanie żarełka dla nas i będziemy tacy ubezwłasnowolnieni własnym nieróbstwem.

a tak na poważnie; mam ochotę wylecieć w kosmos. ncm.

cieszę się że chociaż u Zielonej wszystko gra, oby tak dalej!

update
minki strojone przez Nadusie mnie składają do kupy mocno i twórczo. udane spotkanie z M.Kydryńskim. mocne stanie na nogach. mocne. tak sobie przynajmniej wmawiam.

sobota, 15 stycznia 2005

czas


czas jest takim pustym miejscem gdzieś w przestrzeni tylko po to, żeby móc go zapełnić emocjami i zdarzeniami. często rutynowymi zajęciami, które męczą a jednocześnie ma się świadomość, że gdzieś tam z perspektywy czasu przyszłego będą miały jakiś sens lub jego brak. w eterze „mad about you” stinga i chciałoby się zatańczyć, polecieć w mocnych męskich ramionach. wiem, że jeszcze kiedyś polecimy z BH w takim rytmie. póki co nad ranem kochamy się sennie i tak jakby na zapas, jest cudownie choć przy całym tym dziwnym nadmiarze zajęć zwyczajnie nie rozmawiamy tak jak należy. w planach pożegnalny wieczór przed wyjazdem. jest mi dobrze i smutno. smutne dni. bardziej niż zwykle przeżywam płaczliwe opowieści petentów. na nowo staram się i angażuję w pomoc. reaguję na słowa w słuchawce: „już nie daję rady. pomóż mi. bądź ze mną choć przez dwa dni” i jestem, ściskając wszystko w środku zwyczajnie jestem. i tylko twarzyczka Nadusi uspokaja, można patrzeć i patrzeć, zapomnieć o całym tym podłym świecie. na dodatek przyszło mi pracować z totalnym głąbem. przez trzy godziny układamy dalszą konstrukcję pracy. ile razy można tłumaczyć rzeczy oczywiste? zamykam za nim drzwi. najchętniej wywrzeszczałabym siebie. siadam spokojnie do klawiatury. piszę o agresji. przechodzi. przechodzi jak pomyślę o uśpionej lekami twarzy KK. pęka mi serce jak pomyślę. tak cholernie się boję. coś chyba za dużo jest nie tak jak być miało. marzę o zdrowiu dla KK. marzę o uśmiechu na twarzy BH. marzę o swoim spokoju. DO TEGO, KTO POTRAFI CZEKAĆ, PRZYCHODZI WSZYSTKO Z CZASEM.


wnetrze7.jpg

czwartek, 13 stycznia 2005

...

przez moment tylko zastanawiam się czy to jest wyrozumiałość i tolerancja czy raczej naiwność i głupota. obstawiam wciąż uparcie przy pierwszym. usypiam z łosiem i BH.
musze jeszcze tyle się douczyć...
gdyby nie fundament to wolę nie myśleć. miłość jest fenomenalną sprawą.

środa, 12 stycznia 2005

tęczowy szlak

jakieś tam pojawiające się światło w tunelu to nie odrazu musi być reflektor pociągu no nie?
----------------------------------------

dostałam propozycję pracy w mieście na które jestem wybitnie uczulona.
----------------------------------------

zabieram Ćmę i jedziemy na 5 dni wakacji zimowych.
----------------------------------------

jedyna prawda to prawda że żadnej prawdy nie ma - nie zgadzam się.

jeżeli wyznaję jakąś prawdę czy wartość to automatycznie staje się inna bo każda prawda oznacza wprowadzenie hierarchii: kiedy powiem że coś jest dobre automatycznie mówię, że coś jest złe a myślenie w kategoriach słuszne i niesłuszne, dobre i złe to dzisiaj wielka herezja. jestem więc heretyczką.
i nie mam zamiaru tego zmieniać.
----------------------------------------

wolność dla Euskadi!!!

wtorek, 11 stycznia 2005

nie pytaj dlaczego płaczę

przeczytałam dziś ten tekst i mnie rozwaliło na nowo;
płaczę po raz enty w tym roku;
moja kurewna przewrażliwiona natura zakopie mnie kiedyś w białych ścianach.
ale..
A. w coraz lepszym stanie; Anka z Nadką w domu zdrowe i szczęśliwe; Dziadek z wynikami lepszymi o niebo w domu; KK bez zmian;
noc z nd na pn – oczy wielkie i wpatrzone w sufit miliardy myśli scen rozmów i tak do 06:10; idę wolnym krokiem do fabryki myślę – stara głupia naiwniaro i wizjonerko czarnych scenerii – nigdy nie było i nigdy nie będzie idealnie rób swoje to co czujesz rób kochaj jeśli kochasz jeśli nie zwyczajnie wyjdź. – nigdy więcej maili czytanych po 21:00, nigdy więcej takich myśli, więcej wiary w Nas. po wejściu do tego mieszkania czuje jakbym przechodziła w inny – przyjemniejszy duszy i ciału wymiar.
dziękuję że jesteś.

poza tym wiosna za oknem sprawia że jakoś dziwnie chciałabym pakować plecak; podsunęli mi dziś plan urlopów, popatrzyłam przemilczałam pustkę (póki co) oddałam jedynie z planem wolnego na 30 lipca.

pozwolę sobie na lekkie nudzenie, od przyszłego wtorku zabieram się za pisanie, układam w głowie póki co.

bo cholera niech mi nikt nie mówi ale wewnętrznie to mam takie zapasy energii i radochy że mogałbym cały oddział depresyjny obdarować szczerymi słowami.

niedziela, 9 stycznia 2005

...

wysyłamy maile czytamy horoskopy i opisy działania leków modlimy się o zdrowie płaczemy i śmiejemy się słuchamy ambitnie anouk i czerwonych gitar śmiejąc się przy tym do łez odwiedzamy trzy szpitale energoterapeutę gonitwa znosimy mężnie diagnozy rwiemy na kawałki pyszne białe soczyste mięso popijamy białym winem załatwiamy telefony odbieramy leki płaczemy ze szczęścia nad cudowno-zdrową buzinką naszego maleństwa rozmawiamy o pracy o tym że nie jest tak jakbyśmy chcieli – i tak od piątku walczymy z A. dzielnie nie poddając się – to dla niej trzy pierwsze wesołe dni od miesiąca.

zastanawiam się jak długo starczy mi siły na „podtrzymywanie” zawzięłam się i dokończę to co zaczęłam.

gdyby jeszcze Najwyższy mógł pomóc w jednej kwestii

proszę

autentycznie marzę o przytuleniu mnie też trochę.

piątek, 7 stycznia 2005

06.01.2005r. 18:44

tego nie da się tak zwyczajnie opisać słowami. więc większość zostanie w środku. i tak lepiej. nikt nie jest w stanie zarozumieć co czuje się w takich momentach. takie chwile zostają w głowie i pamięci do końca życia, do ostatniego oddechu na ziemi.
"cesarzowa" tak usłyszała rodzicielka przez telefon. cała nasza czwórka w jednym uścisku w jedności w tym co najważniejsze w życiu. w tym o co chodzi tak naprawdę!
od poniedziałku odmawiane jak mantra słowa "błogosławiony owoc żywota twojego" w liczbie większej niż kiedykolwiek do tej pory! nie sposób wyrazić tego jak wtedy jesteśmy blisko siebie. chodzimy patrzymy na siebie bez słów; napięcie, czekanie...
wczorajszy spacer w deszczu po lesie, człowiek nie jest w stanie odprężyć się... telepatycznie jestem z Anką na sali porodowej.
i wreszcie 18:44 jest! 3750g 55 cm maleństwo tak długo oczekiwane! Nadia Nasza Kochana!
obraz do końca życia, wchodzimy z BH na oddział i ... wiozą Ją na łóżku zmęczoną i szczęśliwą mamę. serce chciało mi pęknąć z radości ze wzruszenia. dziś nosiłam ten CUD już na rękach. i nie chodzi o to, że Ona jest nasza, ale o to że to najśliczniejsze dziecko które widziałam zaraz po urodzeniu, bez czerwonego czy tam żołtego koloru, bez żadnej oznaki zmęczenia,... i będzie najwspanialszą Królewną, która czekała na święto trzech króli żeby zajrzeć łaskawie na ten świat... będzie Ci z nami ciepło obiecujemy!

środa, 5 stycznia 2005

spokój smutek ciemność

z językiem figlarnie przygryzionym wyparowałam z księgarni z trzema książkami Gretkowskiej do tego dokupię z cztery butelki redvina BH pojedzie do Kenii a mnie wieczorki zlecą na czytaniu. jeśli ktoś uważa to za niemądry sposób to jest głupi jeśli uważa że taka wierna kobieta to też jest głupi.
koniec tematu.

ciemność. idę wieczorem na spacer jest ciemno wracam grubo po północy jest ciemno rano idę do pracy ciemność i wracam też jest gówniana ciemność… obiecałam sobie nie pić.
koniec tematu.

bo tu nie chodzi o wiarę dziecięcą ani też nie o tę starczą, wiara dziecka jest zbyt prosta i nieświadoma, starcza jest zbyt już pokiereszowana i żebrząca o łaskę przed śmiercią. tu nie chodzi o głupie i bezmyślne mówienie: ‘jest cool będzie ok i w ogóle jest zajebiście’.
na wstępie trzeba założyć, że chcemy żyć uczciwie i inaczej nie chcemy.

jak dostawałam reprymendę od rodzicielki, że coś tam schrzaniłam to zadziornie i bezczelnie odpowiadałam, że nie pije nie pale i nie puszczam się - więc czego ode mnie jeszcze chce.

a tu nie o to przecież chodzi.

kołaczą mi w głowie słowa: PROSTOTA I POKORA

a i tak będziemy kiedyś żebrać o to, o czym zapominaliśmy przez całe życie.
obecnie jedynie nadzieja na lepsze - daje znikomy rodzaj szczęścia.


(założyłam marzyć wciąż realnie bo pobiegłam za daleko, ciepłych krajów nie będzie, wracam powoli na stare śmieci marzeń, bez bólu, bez wyrzutów, jest mi tak dobrze)

poniedziałek, 3 stycznia 2005

...

posłuchaj...
"codziennie wśród wielu dróg próbujemy odnaleźć wizję - tę jedyną, naszą. tęsknoty tej nic nie jest w stanie zagłuszyć, krzyczy w nas głośniej od huku bomb, procesorów i informacji! przecież Wiatr wieje - choć nie wiesz skąd przychodzi i dokąd podąza, to szum jego słyszysz. Miłość jest cierpliwa i nigdy nie ustaje! a Bóg ma wciąż te same myśli o nas! chce ci dać wizję. posłuchaj..."

...

nie wiem czy dać się na nowo w to wciągnąć. muszę zdecydować czy na nowo rzucić się w stare-nowe. zacznę pod warunkiem że otoczę to swoimi warunkami. nocne dyżury w pogotowiu skończyły się klęską i rozchwianiem psychicznym. ale jak patrzę na mojego BH i jak on zapieprza i że jego dyżury coraz częściej i ... z drugiej strony wiem że jeśli odmówię zrobię to z honorem i poczuciem że nic nie straciłam nic nie zyskałam i wiem ile to wszystko mnie ewentualnie będzie kosztować.

wracam w sypiącym śniegu do domu spiesząc się mam poczucie dobrego nadchodzącego dla nas roku.

siedzimy przy choince i wymyślamy plan roczny. jemy pomarańcze. piotr twierdzi że obwisły mi piersi od zeszłego roku. faktycznie zapomniałam założyć jakikolwiek stanik. spieszyłam się od Anki ze szpitala. biedna najgrubsza na sali po dwóch seriach kroplówki czeka... a Nadce chyba dobrze jeszcze w bezpiecznym brzuchu mamy. wcale się nie dziwię wcale...

odkryliśmy dziś nową osobowość nowa szufladka. niezbyt przeze mnie poszukiwana a jednak jest. występuje. to posiadanie agresywnej, wszechwładnej i totalnej irracjonalności. nie sposób dotrzeć do takiego umysłu. próby rozmów będą mijały się z celem. bo w rozmowie chodzi nie o wymianę zdań ale o deklarację. żebyś mu przytaknął, przyznał rację, podpisał akces. inaczejw jego oczach nie masz znaczenia, nie istniejesz; ponieważ liczysz siętylko jako narzędzie jako instrument. nie ma ludzi - jest sprawa. umysł ten jest zamknięty, jednowymiarowy, monotematyczny, obracający się wyłącznie wokół jednego wątku - mojego wroga. z drugiej strony jest czego pozazdrościć. nie trapi ich myśl o tym że los człowieka jest niepweny i kruchy. obce są im pytania typu: co jest prawdą? co dobrem? co sprawiedliwością? nie znane są im rozterki typu: czy aby mam rację? ich świat jest prosty - po jednej stronie my, dobrzy ludzie, po drugiej oni, nasi wrogowie. ich światem rządzi czytelne prawo wyłączności - albo my, albo oni.
kolejny poznany taki człowiek przeważył o istnieniu kolejnej szufladki osobowości. uwaga na takich.

sobota, 1 stycznia 2005

01012005

brak jeszcze oswojenia z datą. na szczęście Nadka będzie już z tego roku. to jest najważniejsze. Kamiński z Melą mają dwa bieguny. jest jeszcze cała masa dobrych i ciepłych wiadomści które napawają optymizmem.
wieczór i noc w towarzystwie licealnych ziomków. nie mamy jeszcze z BH zdjęć przy perkusji. nie zwiedzaliśmy jak do tej pory piwnic tego budynku i nie całowaliśmy się pod murami niczym uczniowie z gimnazjum. pozostało mi uczucie takiego spokoju i fajnie spędzonej nocy.
dziś lekki kac spanie do popołudnia całowany brzuch muzyka błogość wspominanie swiadomość że będzie w sumie ciepło i miło jeśli o to powalczymy.
aaaaa
zabieram się za lekką pracę jutro powtórka z rozrywki...
zaczął się rozkosznie ten 2005...
i niech tak trwa!!!