niedziela, 28 maja 2006

wierszyk apokaliptyczny

Płaszczki to płaczki w płaszczach łaciatych,
Paszczęki łkają, ciał płuczą szaty,
Pałkami czkawki szał przepłaszają,
Szopy kły szczerzą, w chaszczach się czają,
W krzakach, co plączą pączki i kłącza,
Gdzie klacze kluczą, czaple się łączą,
Skąd pszczół szarżują poszczute szczepy,
Szczodrze złuszczając czół sute czaszki,
Krzepa popuszcza, pocą się łapki,
Kłamie puszcz piękno, kruszeje przepych,
Łany i łąki spłaszczone w czczość,
Szyje łuk strzałą, brzeszczot tnie kość,
Kiście już cuchną, szpetnieje liść,
Przyczyna płaczów wsącza się w dziś,
Poczty pancernych poczwarnie człapią,
Kaszą skuszone kusze odpaszą,
Odpuszczą słuszność, szczwanie skłonione
Ku przyczynieniu ciału korony,
Tymczasem sytość zmysły ogłusza,
Czop szpetny kłódką w oczach i uszach,
Choć świszczą szpaków klucze szaleńcze,
W pustej przestrzeni pieszczą powietrze,
Łasicy oko złowróżbne łyska,
Trwonią się czasze. Człek śpi. Czas pryska.

środa, 24 maja 2006

24.05.06r.

znajoma rano mówi mi żebym się cieszyła, że nie mam telewizora bo który by program nie załączyła wszędzie Benedykt. myślę sobie, że pewnie przesadza i że do człowieka (w końcu to następca Piotra) nic nie mam. po południu chodzę po mieście i z wszystkich stron wystaw patrzy na mnie Benedykt. przechodzę obok sklepu z dewocjonaliami i wcale mnie nie dziwi wysyp obrazów z wizerunkiem oczywistym. jakaś obłąkana starsza kobieta zaczepia przechodniów pytając: piękne te obrazy z Benedyktem, piękne? nie wdaję się w dyskusję uciekam do autobusu. od zawsze czytam w autobusach książki. nic nie poradzę na to, że jestem teraz na etapie „Apokalipsy” w tłumaczeniu Czesława Miłosza. czytam. nagle sąsiad obok, starszy pan uśmiecha się i mówi jak to miło popatrzeć na młodzież czytającą święte słowa i to wszystko za sprawą Benedykta. wystraszyłam się, że jak zamknę za sobą drzwi naszego mieszkania to znajdę tam wizerunek Benedykta. nie nie, spokojnie, u nas wszystko w normie. (tylko, jedno małe pytanie: czy nas stać na kolejny wolny dzień od pracy? nie rozumiem.)

Ap. 3, 15-20
„Znam twoje czyny, wiem, żeś nie jest zimny ni gorący. Wolałbym, żebyś był zimny albo gorący. Ale że jesteś letni i ani zimny, ani gorący, będę musiał ciebie wypluć z ust moich. (...) Kogo miłuję, tego strofuję i karzę. Bądź więc gorliwy a odmień serce. Oto stanąłem u drzwi i kołaczę. Jeżeli ktokolwiek usłyszy głos mój i otworzy drzwi, wejdę do niego i będę wieczerzał z nim, a on ze mną”.

wtorek, 23 maja 2006

23.05.2006r. ..przemijanie..

Miała 85 Lat Dobre i Ciepłe Oczy


"nie wierzyć w śmierć popatrzeć w lustro
zobaczyć czas na własne oczy
każdy odchodzi w swoją stronę
by serce nieść jak niecierpliwość
czekać na jedną ważną chwilę
i kochać czego znieść nie sposób

Ty co po obu stronach jesteś
za blisko wszędzie za daleko"

niedziela, 21 maja 2006

...

taki wpis kiedyś, 21.05.2004r. na jednym z moich blogów: białe cudowne płaczuszki w niebiesko-zielonym wazonie otulone zielonymi konwaliowymi listkami, zielona herbata w niebieskim dzbanku z zielono-żółtej filiżanki, muzyka taka do zakochania się i zamiast ja Cię pocieszać mówisz, żebym się nie martwiła bo wyniki należy powtórzyć, bo przecież jest sens tego wszystkiego bo coś tam... i mówisz żebym po prostu była taka jaka do tej pory, żebym nie dzwoniła o trzeciej nad ranem zapytać czy wszystko w porządku! ale teraz jest teraz i pewnie jeszcze nieraz oglądać będziemy wschód słońca przy 'in fortune`s hand'

teraz jest teraz 21.05.2006r. to już drugie urodziny bez Niego tutaj wśród żywych. chwilami Mu zazdroszczę, że patrzy swoimi ciepłymi i zielonymi oczami na nas z góry. dobrze Ci tam, prawda? (in fortune`s hand)

czwartek, 18 maja 2006

18.05.2006r.

głowę mi rozsadza. może przez niedoszłą burzę a może przez to, że spałam dwie godziny bo poprawiałam pracę bieszczadzką. właściwie to tworzyłam ją na nowo (bo się komuś do promotora nie chciało chodzić). przestaje powoli lubieć ten region przynajmniej na papierze. ale obiecałam, zrobiłam, o piątej nad ranem posłałam. koniec.

parę wniosków z dnia dzisiejszego.

zasada numer jeden przy karaniu dziecka: 'możesz mnie ukarać ale najpierw pokaż, że mnie kochasz'.

trzeba się nauczyć umieć wyszukać miłość w codziennych szarych momentach życia. miłość nie jest piękna i różowa. miłość to czasem cierpienie. ale warto mówię Wam warto. warto w niej trwać. wiem, że może brzmi to banalnie. ale tak sobie mocno to utrwaliłam w głowie w środku.

wychodząc od petentki po 1,5 godzinnej rozmowie - nauczyłam się od niej sporo dobrego. skatowana kobieta mówi, że właściwie mu wybaczyła, że właściwie kocha go do tej pory. tylko że nie pozwoli już więcej na upokorzenie. odeszła i choć ból pozostał to widziałam w jej oczach coś niesamowitego - walkę do prawa o swoje szczęście. (mówię Wam to chyba moja jedyna taka podopieczna).

w Polityce o nas czyli o ekskribicjonistach; scribere znaczy pisać. nie zdawałam sobie sprawy z takie ogromu i popularności.

- co jest ważne wiedza czy zainteresowanie?
- nie wiem, nie interesuje mnie to.

i jeszcze wierszyk:

któż wie co zapisane masz przeżyć
jakimi rzekami jeszcze popłyniesz
lecz warto kochać ufać i wierzyć
bo życie to taniec
na pajęczynie


POLECAM Z CAŁYCH SIŁ FELIETONY TEGO PANA

"Mój nieżyjący przyjaciel, wybitny socjolog Winicjusz Narojek mówił, że aby mu było w życiu dobrze, potrzeba trzech rzeczy: żeby go rano ktoś pogłaskał po głowie, w ciągu dnia ktoś odrobinę pochwalił, a wieczorem żeby mógł wypić trzy kieliszki wódki." (o skromności)

wtorek, 16 maja 2006

16.05.2006r.

zwykły tydzień zwykłe dni zwykła praca

niezwykły Ty i szczęśliwa ja

klikanie w klawiaturę wypełnianie pustych druków jazda tu jazda tam

łysek z pokładu i nasza szkapa

wysiłek skupienie myślenie punktualność i rzetelność

spokój wtulenie uśmiechanie się baza czerpania sił w miłości i zrozumieniu, w drugiej osobie

stoję dziś w autobusie i myślę:

co widzisz patrząc w pokoju na lustro
kto tam za szybą sobie stoi
człowiek
osioł
a może jest pusto
i nie ma lustra ani żadnych pokoi

piątek, 12 maja 2006

12.05.2006r.

szczerze, to mail`e mnie zdziwiły, że co u mnie w tym tygodniu bo nie piszę? ano wszystko, co działo się w przedziale pn.-pt. to tak trochę jak pomiędzy jednym a drugim mrugnięciem powieki. goniłam się z autobusami, petentami, telefonami, terminami, umowami. w sumie niezła gonitwa urozmaicona basenem i rozmowami z dobrymi ludźmi. teraz to mam ochotę na czerwone wino, ciepłe łóżko i dobrą książkę. póki co, zjadłam pyszne krokiety z kapustą i grzybami, popiłam czerwonym barszczykiem i muszę dokończyć fabryczne wywiady żeby w weekend zrobić to co zaplanowane. to pa.

aha
nowy Tool jest porażająco piękny


update 14 maja 2006r.

sobota taki strasznie pozytywny i dobry dzień. nie pamiętam ostatnio takiego spokoju, budzę się samoczynnie wstaję uśmiechnięta i zadowolona z tego, że słońce, że jk jest obok, że pachnie jaśminem i bzem, że idę na zakupy, jem w spokoju śniadanie. nic nie muszę. relaksuję się malując do popołudnia balkon, słońce opala. popijam piwo i mam trylion dobrych myśli. po obiedzie robimy sobie jam-session-siestę. wieczorem oglądamy filmy. usypiam niczym najszczęśliwsza osoba świata. życie czasem tak na serio pachnie bzem i miłością z muzyką i emocjami w tle!

środa, 10 maja 2006

...

"Nigdy w naszym życiu nie składajmy winy na innych, nie skarżmy się na nikogo. Powiedzmy sobie w skrytości: to a jestem winien. Nie dosyć ufam, nie dość kocham i wierzę. Nie dość się poświęcam, wyrzekam, zapominam o sobie. To moja wina!...

sobie to muszę wyryć w głowie na pamięć!

niedziela, 7 maja 2006

07.05.2006r. niedziela

Niedzielnie z samego rana wpadła mi do ręki całkiem przypadkowo, bo wśród map, mała w brązowej okładce: „Druga kromka chleba” Kardynała Wyszyńskiego. Otwieram na pierwszej stronie i czytam:
„Ludzie mówią – czas to pieniądz! A ja wam mówię – czas to miłość!”
„Nie myślmy za dużo o tym, co było, ani o tym, co będzie. Któż z nas jest panem przeszłości albo przyszłości? Nasza jest tyko teraźniejszość”

Łatwiej mi myśleć o tym, że po 18 dniach odpoczynku od fabryki jutro trzeba odważnie i dzielnie kupić nowy kwiatek na nowy parapet, zaparzyć kawę w nowym kubku przy nowym biurku i zacząć powoli ogarniać ogrom który na mnie czeka.

W tych dziwnych trzech okolicznościach co chciałeś mi przekazać? Przechodzę przez pasy; staruszka idąca przede mną upada chwytając się za serce; z gościem obok przenosimy ją na bezpieczniejszy chodnik, dzwonimy po karetkę; zawał. Stoję na przystanku; starszy mężczyzna z łagodną twarzą uśmiecha się by zaraz potem leżeć na ziemi; wstaje ze wzrokiem wystraszonym i mętnym. Przejeżdżam busem obok stawu; policja, straż, na brzegu naga kobieta, pewnie wyłowiona z wody. Ale, że co konkretnie chciałeś mi przez to przekazać?

Mam dwie kochane siostry; każdą kocham inaczej i w inny sposób to okazuję. Anka jest cudowną mamą, odpowiedzialną i piękną kobietą, zadowoloną z tego co ma. Ćma ma szersze spojrzenie na świat, szukająca i dopiero co wychodząca do niego; wrażliwa kobieta. Marzę o szczęściu dla nich; dziękuję każdego dnia za to, że są. Anka pisze mi w sms`ie: „Nadka powiedziała dziś – Cześć Anita! Ona jest moim największym skarbem jaki mam!” Z Ćmą rozmawiam poważnie na gg właśnie mam Ją pytać o istotną sprawę a Ona mi pisze: „czekaj no bo tańczę!” Tak w Trójce właśnie nowy RHCP.

Znalazłam zapiski sprzed dwóch tygodni: „Wraca przed północą; kładzie się nagi przy mnie i opowiada takie rzeczy, takie słowa balsamy, takie ukojenie kiedyś zszarpanej duszy. Wtedy wtulam się w niego i chciałabym wejść do jego piersi by zamieszkać tam już na zawsze.”

Niedziela pachnie łososiem i lasem po południu, chłodem i dostojeństwem kościoła rudzkiego, muzyką Trójki, spokojem i ostatnimi poprawkami pracy bieszczadzkiej.

piątek, 5 maja 2006

29.04. - 03.05.2006r. Czechy-Austria-Słowenia-Chorwacja-Włochy-Słowacja

29.04.2006r. sobota
Od rana pada deszcz. W kraju długi weekend i budząc się pierwsze myśli takie, że wszyscy przez pogodę mają pomieszane plany majówki. Ale nie wzruszeni aurą wsiadamy do zielonego i przekraczamy pierwszą (z dziewiętnastu) granicę wjeżdżając do Czech. Mkniemy dość szybko przez Czechy, Austrię, w Wiedniu jedynie większy korek by po południu przekroczyć granicę Austria-Słowenia. Właściwie Słowenia była naszym głównym celem wyjazdu więc szybko klimatyzujemy się z tutejszym językiem; a i tak większość tutejszych spokojnie daje sobie radę po angielsku. Rozpoczynamy od Bledu i turkusowo-zielonego Bledskiego Jeziora. Na środku jeziora znajduje się urocza wyspa z barokowym kościółkiem a ponad taflą wznosi się pionowa skała z zamkiem na szczycie. Całości dopełnia tło z pasmami alpejskimi (przez pogodę trudno dostrzegalne). Dalej jedziemy do Bohinjskiej Bistricy i nad Jezioro Bohinj (świetny polodowcowy akwen). Ciągle pada więc krótki spacer nad jeziorem i plany na następne dni. Zakupy w markcie na ulicy Triglavskiej 36 i powoli zaczynamy szukać miejsca na nocleg. Kierujemy się w stronę Tolminu i w okolicach Kneza, w połowie wąwozu rozbijamy namiot. Pada. Mokro ale dość ciepło.
30.04.2006r. niedziela
Pobudka dość wczesna; dalej pada. Postanawiamy w związku z tym pożegnać na chwile Alpy i pojechać na południe. Przez Idrije, Logatec dojeżdżamy do Postojnej gdzie nie sposób ominąć Postojńską Jamę. Mając już pewne doświadczenia w jaskiniach z poprzednich tegorocznych wyjazdów nie możemy się doczekać wejścia. Jaskinię penetrowano już w XIII w. a pierwsza kolejka powstała w 1872r. Suniemy kolejką podziwiając bogactwo nacieków; prawdziwą perłą tego podziemnego świata są Piękne Groty – korytarze 500m Grota Biała, Czerwona, Rurkowa – wypełnione białymi i czerwonymi stalagmitami, stalaktytami i rurkami tzw. makaronami. Do Grot prowadzi Most Rosyjski zbudowany podczas pierwszej wojny światowej przez jeńców rosyjskich. Oglądamy też proteusa anguinusa – ogoniasty płaz, 30cm, oczy ukryte pod skórą, oddycha pierzastymi skrzelami i wygląda dość imponująco. Wychodzimy z jamy pod ogromnym wrażeniem. Jedziemy pod Predjamski Zamek niesamowicie wkomponowany w skałę; na drogę wychodzi nam salamandra i chyba ona jest zwiastunem lepszej pogody. Powoli przejaśnia się. W Diwaczy schodzimy do małej jaskini niestety nieczynnej; podobnie jest w Planinie. Ale za to kupujemy bilety do Skocjanske Jame i spotykamy pierwszych Polaków (którzy zabieraj się z nami dalej). Jaskinia oraz jej okolice to jedyne miejsce w Słowenii wpisane na listę Unesco. Dużą atrakcją tutaj jest zawieszony na 50m ponad nurtem rzeki most Cerkvenikov i wraz z rzeką Reka płynącą tu głębokim na 100m podziemnym wąwozem o długości 6km, stanowią największy w Europie podziemny kanion. Dalej z dwójką Polaków jedziemy przez Koper i Izolę do Piranu, mojego małego marzenia sprzed roku, do adriatyckiej perły Słowenii. Widok Adriatyku zachwyca. A sam Piran to miasteczko z pomarańczowymi dachami, z ciasnymi kolorowymi zaułkami, Placem Tartiniego, kościołem Św. Jerzego wzniesionym na skale, z wyniosłą dzwonnicą wzorowaną na weneckiej – wszystko to tworzy jak dla mnie niepowtarzającą całość. I tutaj ma miejsce magiczne zdarzenie. Pada, delikatnie ale pada; trochę marudzimy, że pogoda, że już drugi dzień i wogóle. Odwracamy się i ... słońce, po raz pierwszy wyszło słońce! Wyszło by na naszych oczach dokonał się spektakl najpiękniejszego (w moim życiu na pewno) zachodu słońca nad Adriatykiem; delikatny deszcz a za naszymi plecami wielgachna tęcza! Płaczę; nie wierzę własnym oczom, że właśnie tutaj i właśnie teraz wszystko to naraz spełnia się a my jesteśmy jak małe pionki, jak dwa elementy, dobra dobra jak Pi i Sigma. Jemy pyszną pizzę w Pizzerija Batana w Hotelu Piran i jest to jedyny tego wyjazdu nasz ciepły posiłek. Płacimy 2600 SIT (tolarów) i mamy uśmiechnięte twarze mimo, że wszystko mokre. Za Portoroż przekraczamy granicę i wjeżdżamy do Chorwcji. Przed Savudrija znajdujemy przecudne miejsce na nocleg z widokiem na Adriatyk. Nie pada, śpi się doskonale.
01.05.2006r. poniedziałek
Budzimy się dość późno jak na nas. Pogoda stabilna, ruszamy więc wzdłuż brzegu na południe. Zatrzymujemy się po kolei w Umagu, Novigradzie, Lanternie, Poreci, Vrsarze, aż do Limskiego Kanału. Świeci słońce, zwiedzamy kurorty, podziwiamy Adriatyk, przedzieramy się przez kamieniste plaże, krabiki, palmy, katamarany, kolorowe domy, i okiennice, przecudne okiennice które zawsze swym kolorem kontrastują z barwą budynku; bananowce, ciepłe promienie słońca i morze! Znajdujemy w okolicach Taru, Porec-Nova Vas – Jamę Baredina. I jak się później okazuje w naszej grupie oprócz nas jest polska rodzina i polscy maturzyści. Przewodnik mówi do nas mieszanką angielskiego-chorwackiego-słowiańskiego! Jest wesoło i ciekawie. Sama jama nie jest już tak okazała jak poprzednie ale warto było tu dotrzeć. Przed samym Kanałem znajdujemy jeszcze jedną Jamę ale po dość stromym wejściu na górę okazuje się, że nieczynna. Jemy soczyste gruszki i mam zamiar wykąpać się w Kanale; jednak połów ostryg i zielone brzegi nie wyglądają zachęcająco do kąpieli. Wracamy w stronę Triestu. Już dziś zaklinam się, że nie będę w tym roku kibicować Włochom w MŚ w piłce nożnej. Powiem otwarcie: zakończyłam moją miłość do Włochów definitywnie! Powiem więcej – nie ma szans żebym kiedykolwiek jeszcze chciała tam pojechać. Owszem moje wrodzone sieroctwo co do czytania mapy też tutaj wiele poczyniło ale dawno tak nocnie nie kluczyliśmy pomiędzy Włochami a Słowenią. W końcu przekraczając granicę rozkładamy namiot w pierwszym bezpiecznym miejscu i śpię jak zabita myśląc raczej o morzu, słońcu, winie, a nie o przeklętych autostradach. W nocy dziwne odgłosy chyba dzików?
02.05.2006r. wtorek
Wcześnie wstajemy i naszym dzisiejszym planem są góry! Nova Gorica – Kanal – Tolmin i docieramy do Bovca. Skąd docieramy na wysokość 2202m npm. Widok niesamowity, chmury pod szczytami ośnieżonych Alp Julijskich. Wokół nas rozpościerają się szczyty Prestreljenik (2499), Crnelska spica (2332), Rombon (2208), schodzimy w dół podziwiając Dolinę Soczy. Pogoda rewelacyjna, sezon narciarski wciąż trwa! Zejście daje nam w kość dość porządnie; przedzieramy się w śniegu, potem lasem przez mokre gałęzie i skały. Docieramy zmęczeni ale szczęśliwi do auta i jest to jedyny właściwie moment tego wyjazdu w którym to czuje się tak niesamowicie wolna, szczęśliwa, zmęczona ale patrzę na mojego jk i gdyby nie On to wszystko tu wokół nie miałoby takiego ogromnego znaczenia! Leżymy na trawie, ściągamy mokre ochraniacze, buty, skarpety; robimy sobie piknik obserwując jak helikopter zwozi z trasy pewnie potłuczonego narciarza. Chwile tak błogie, że rekompensują cały wysiłek i strach. Spacerujemy w Bovcu w poszukiwaniu piwa. Miasto dość ciekawe bo oprócz nart, desek, i wielu rozpoczynających się tutaj szlaków na najwyższe okoliczne szczyty może poszczycić się różnego rodzaju formami spływów górskimi rzekami – rzeka Socza i jej dopływy to jedno z najlepszych w Europie miejsc do uprawiania kajakarstwa górskiego i spływów pontonami. Znajdujemy niezłe miejsce do takich ekstremalnych wyczynów na Soczy. Wieczór okazały bo znajdujemy w Kluze (z Bovca trzeba kierować się w stronę Włoch) Hermannovą Trdnjave; niezwykle precyzyjnie pomyślana i zbudowana forteca z pierwszej wojny światowej; miejsce dość strategiczne: rzeka, most, góry; całość wygląda imponująco i nawet jeśli wogóle mnie takie rzeczy nie pociągają to ten widok zainteresował mnie dość mocno! Miejsce na nocleg wyjątkowe, w otoczeniu alpejskich szczytów przy jakiejś nieczynnej bazie kempingowej. Śpimy wyjątkowo po ljubljanskich piwach zjeżdżając nieco z górki; za to humory nam tak dopisują, że nie ważne bo ...
03.05.2006r. środa
... budzimy się wcześnie a słońce już oświeca nam najwyższe ośnieżone szczyty. Widok jak na poranną toaletę zachwycający! Chcemy dotrzeć do Kranjskiej Gory i jedziemy przez chyba najpiękniejszą górską drogę tego wyjazdu – przełęcz Vrsic (1580m npm) – tak siedząc w samochodzie z łatwością pokonuje się wysokości! Niesamowite szczyty gór Trenty! Zjeżdżamy do K. Gory skąd udajemy się pod Alzajev Dom. Ze wzruszeniem podziwiamy Triglav, duma Słoweńców; piękny, dostojny, ośnieżony, ech... Wracamy w stronę Planicy, tej słynnej alpejskiej doliny, robimy zdjęcia przy mamuciej Velikance by następnie pożegnać się ze Słowenią (na przejściu starszy pan chce od nas zieloną kartę co nas rozbawiło, no ale starszy był pan i pewnie wciąż żyje dawnymi czasami!). Drogi Austrii są jednostajne i usypiające, nikną nam z oczu białe szczyty, pojawiają się zielone aż do równin. Zahaczamy jeszcze o Bratysławę; zatrzymuje nas potem czeska policja (wiadomo winietki, Polacy wracający z weekendu i okazja zarobienia). Zmęczeni ale chyba szczęśliwi (co?) jemy ciepłą lazanię i tortellini w naszej knajpce. Planując wyjazd myśleliśmy o Słowenii, nie przypuszczaliśmy, że wyjdzie z tego 6 państw, 19 przekroczeń granic i 2300 km! Dzięki Paśny; jesteś jedyną rozkoszną tęczą pirańską w moim sercu na zawsze!

parę cytatów:

(nie związanych z wyjazdem)

„niepewność to potwór co zwycięstwo z rąk odbiera”

„na wszystko można znaleźć miejsce, jednak nic nie może zabrać całego miejsca”

„cywilizowany człowiek przeprasza, inteligentny nie przeprasza bo nie obraża”


(związanych a jakże z wyjazdem)


„Przyjaciele, obrodziło
Młode wino, słodki sok,
Co nam życie wlewa w żyły,
Rozjaśnia nam serce, wzrok,
Więc utopmy w nim kłopoty,
Bo nadzieję budzi w lot!
Kto z nas pierwszy jest przy wenie
By nam Bracia toast wzniósł?
Niech Bóg chroni lud Słowenii
Aby kwitł i aby rósł.
(...) Niech Bóg chroni Was Słowenki
Śliczne kwiaty naszych gór,
Niech ma dziewcząt równie pięknych
Pośród całej ziemi cór.”
(wiersz France Preserena obecnie Hymn Słowenii)

„Miasto kotów.
To było miasto kotów. Patrząc z góry na dachy, widziałem jak wychodzą z zakamarków i szukają ciepłych słonecznych plam. Dziesiątki kocurów i kocic w setkach kolorów i cieni. Pojedynczo, w parach, w pościgu, łaszące się do siebie, w zalotach, obojętne, z ogonami do góry spacerujące w napięciu wzdłuż granic swoich rewirów, baraszkujące, rozciągnięte w cieple poranka, małe, średnie i wielkie jak niewyrośnięte psy – z jednego miejsca przez pół godziny naliczyłem ich z pół setki. Ocierały się o kominy, wylizywały, przeskakiwały ze swojego na cudze i z powrotem. Po prostu kocie państwo w mieście. I to był jedyny ruch, który mogołem dostrzec z wysokich murów kościoła Św. Jerzego. Wszystko z towarzyszeniem dzwonów od Matki Boskiej Śnieżnej.
(Andrzej Stasiuk, „Jadąc do Babadag”)

czwartek, 4 maja 2006

04.05.2006r

no to sączę teraz nieśmiało czerwone wytrawne i oglądam z wypiekami na twarzy zdjęcia z sześciu państw. emocje chyba jeszcze nie opadły. i dobrze.

update 05.05.2006r.

pomysł z winem (nawet jedną lampką) w "te" dnie nie był dobrym pomysłem. nie pamiętam kiedy ostatnio mi się to zdarzyło żeby w środku nocy siedzieć w kuchni i płakać z bólu!
notatka o wyjeździe wkrótce.