29.04.2006r. sobota
Od rana pada deszcz. W kraju długi weekend i budząc się pierwsze myśli takie, że wszyscy przez pogodę mają pomieszane plany majówki. Ale nie wzruszeni aurą wsiadamy do zielonego i przekraczamy pierwszą (z dziewiętnastu) granicę wjeżdżając do Czech. Mkniemy dość szybko przez Czechy, Austrię, w Wiedniu jedynie większy korek by po południu przekroczyć granicę Austria-Słowenia. Właściwie Słowenia była naszym głównym celem wyjazdu więc szybko klimatyzujemy się z tutejszym językiem; a i tak większość tutejszych spokojnie daje sobie radę po angielsku. Rozpoczynamy od Bledu i turkusowo-zielonego Bledskiego Jeziora. Na środku jeziora znajduje się urocza wyspa z barokowym kościółkiem a ponad taflą wznosi się pionowa skała z zamkiem na szczycie. Całości dopełnia tło z pasmami alpejskimi (przez pogodę trudno dostrzegalne). Dalej jedziemy do Bohinjskiej Bistricy i nad Jezioro Bohinj (świetny polodowcowy akwen). Ciągle pada więc krótki spacer nad jeziorem i plany na następne dni. Zakupy w markcie na ulicy Triglavskiej 36 i powoli zaczynamy szukać miejsca na nocleg. Kierujemy się w stronę Tolminu i w okolicach Kneza, w połowie wąwozu rozbijamy namiot. Pada. Mokro ale dość ciepło.
30.04.2006r. niedziela
Pobudka dość wczesna; dalej pada. Postanawiamy w związku z tym pożegnać na chwile Alpy i pojechać na południe. Przez Idrije, Logatec dojeżdżamy do Postojnej gdzie nie sposób ominąć Postojńską Jamę. Mając już pewne doświadczenia w jaskiniach z poprzednich tegorocznych wyjazdów nie możemy się doczekać wejścia. Jaskinię penetrowano już w XIII w. a pierwsza kolejka powstała w 1872r. Suniemy kolejką podziwiając bogactwo nacieków; prawdziwą perłą tego podziemnego świata są Piękne Groty – korytarze 500m Grota Biała, Czerwona, Rurkowa – wypełnione białymi i czerwonymi stalagmitami, stalaktytami i rurkami tzw. makaronami. Do Grot prowadzi Most Rosyjski zbudowany podczas pierwszej wojny światowej przez jeńców rosyjskich. Oglądamy też proteusa anguinusa – ogoniasty płaz, 30cm, oczy ukryte pod skórą, oddycha pierzastymi skrzelami i wygląda dość imponująco. Wychodzimy z jamy pod ogromnym wrażeniem. Jedziemy pod Predjamski Zamek niesamowicie wkomponowany w skałę; na drogę wychodzi nam salamandra i chyba ona jest zwiastunem lepszej pogody. Powoli przejaśnia się. W Diwaczy schodzimy do małej jaskini niestety nieczynnej; podobnie jest w Planinie. Ale za to kupujemy bilety do Skocjanske Jame i spotykamy pierwszych Polaków (którzy zabieraj się z nami dalej). Jaskinia oraz jej okolice to jedyne miejsce w Słowenii wpisane na listę Unesco. Dużą atrakcją tutaj jest zawieszony na 50m ponad nurtem rzeki most Cerkvenikov i wraz z rzeką Reka płynącą tu głębokim na 100m podziemnym wąwozem o długości 6km, stanowią największy w Europie podziemny kanion. Dalej z dwójką Polaków jedziemy przez Koper i Izolę do Piranu, mojego małego marzenia sprzed roku, do adriatyckiej perły Słowenii. Widok Adriatyku zachwyca. A sam Piran to miasteczko z pomarańczowymi dachami, z ciasnymi kolorowymi zaułkami, Placem Tartiniego, kościołem Św. Jerzego wzniesionym na skale, z wyniosłą dzwonnicą wzorowaną na weneckiej – wszystko to tworzy jak dla mnie niepowtarzającą całość. I tutaj ma miejsce magiczne zdarzenie. Pada, delikatnie ale pada; trochę marudzimy, że pogoda, że już drugi dzień i wogóle. Odwracamy się i ... słońce, po raz pierwszy wyszło słońce! Wyszło by na naszych oczach dokonał się spektakl najpiękniejszego (w moim życiu na pewno) zachodu słońca nad Adriatykiem; delikatny deszcz a za naszymi plecami wielgachna tęcza! Płaczę; nie wierzę własnym oczom, że właśnie tutaj i właśnie teraz wszystko to naraz spełnia się a my jesteśmy jak małe pionki, jak dwa elementy, dobra dobra jak Pi i Sigma. Jemy pyszną pizzę w Pizzerija Batana w Hotelu Piran i jest to jedyny tego wyjazdu nasz ciepły posiłek. Płacimy 2600 SIT (tolarów) i mamy uśmiechnięte twarze mimo, że wszystko mokre. Za Portoroż przekraczamy granicę i wjeżdżamy do Chorwcji. Przed Savudrija znajdujemy przecudne miejsce na nocleg z widokiem na Adriatyk. Nie pada, śpi się doskonale.
01.05.2006r. poniedziałek
Budzimy się dość późno jak na nas. Pogoda stabilna, ruszamy więc wzdłuż brzegu na południe. Zatrzymujemy się po kolei w Umagu, Novigradzie, Lanternie, Poreci, Vrsarze, aż do Limskiego Kanału. Świeci słońce, zwiedzamy kurorty, podziwiamy Adriatyk, przedzieramy się przez kamieniste plaże, krabiki, palmy, katamarany, kolorowe domy, i okiennice, przecudne okiennice które zawsze swym kolorem kontrastują z barwą budynku; bananowce, ciepłe promienie słońca i morze! Znajdujemy w okolicach Taru, Porec-Nova Vas – Jamę Baredina. I jak się później okazuje w naszej grupie oprócz nas jest polska rodzina i polscy maturzyści. Przewodnik mówi do nas mieszanką angielskiego-chorwackiego-słowiańskiego! Jest wesoło i ciekawie. Sama jama nie jest już tak okazała jak poprzednie ale warto było tu dotrzeć. Przed samym Kanałem znajdujemy jeszcze jedną Jamę ale po dość stromym wejściu na górę okazuje się, że nieczynna. Jemy soczyste gruszki i mam zamiar wykąpać się w Kanale; jednak połów ostryg i zielone brzegi nie wyglądają zachęcająco do kąpieli. Wracamy w stronę Triestu. Już dziś zaklinam się, że nie będę w tym roku kibicować Włochom w MŚ w piłce nożnej. Powiem otwarcie: zakończyłam moją miłość do Włochów definitywnie! Powiem więcej – nie ma szans żebym kiedykolwiek jeszcze chciała tam pojechać. Owszem moje wrodzone sieroctwo co do czytania mapy też tutaj wiele poczyniło ale dawno tak nocnie nie kluczyliśmy pomiędzy Włochami a Słowenią. W końcu przekraczając granicę rozkładamy namiot w pierwszym bezpiecznym miejscu i śpię jak zabita myśląc raczej o morzu, słońcu, winie, a nie o przeklętych autostradach. W nocy dziwne odgłosy chyba dzików?
02.05.2006r. wtorek
Wcześnie wstajemy i naszym dzisiejszym planem są góry! Nova Gorica – Kanal – Tolmin i docieramy do Bovca. Skąd docieramy na wysokość 2202m npm. Widok niesamowity, chmury pod szczytami ośnieżonych Alp Julijskich. Wokół nas rozpościerają się szczyty Prestreljenik (2499), Crnelska spica (2332), Rombon (2208), schodzimy w dół podziwiając Dolinę Soczy. Pogoda rewelacyjna, sezon narciarski wciąż trwa! Zejście daje nam w kość dość porządnie; przedzieramy się w śniegu, potem lasem przez mokre gałęzie i skały. Docieramy zmęczeni ale szczęśliwi do auta i jest to jedyny właściwie moment tego wyjazdu w którym to czuje się tak niesamowicie wolna, szczęśliwa, zmęczona ale patrzę na mojego jk i gdyby nie On to wszystko tu wokół nie miałoby takiego ogromnego znaczenia! Leżymy na trawie, ściągamy mokre ochraniacze, buty, skarpety; robimy sobie piknik obserwując jak helikopter zwozi z trasy pewnie potłuczonego narciarza. Chwile tak błogie, że rekompensują cały wysiłek i strach. Spacerujemy w Bovcu w poszukiwaniu piwa. Miasto dość ciekawe bo oprócz nart, desek, i wielu rozpoczynających się tutaj szlaków na najwyższe okoliczne szczyty może poszczycić się różnego rodzaju formami spływów górskimi rzekami – rzeka Socza i jej dopływy to jedno z najlepszych w Europie miejsc do uprawiania kajakarstwa górskiego i spływów pontonami. Znajdujemy niezłe miejsce do takich ekstremalnych wyczynów na Soczy. Wieczór okazały bo znajdujemy w Kluze (z Bovca trzeba kierować się w stronę Włoch) Hermannovą Trdnjave; niezwykle precyzyjnie pomyślana i zbudowana forteca z pierwszej wojny światowej; miejsce dość strategiczne: rzeka, most, góry; całość wygląda imponująco i nawet jeśli wogóle mnie takie rzeczy nie pociągają to ten widok zainteresował mnie dość mocno! Miejsce na nocleg wyjątkowe, w otoczeniu alpejskich szczytów przy jakiejś nieczynnej bazie kempingowej. Śpimy wyjątkowo po ljubljanskich piwach zjeżdżając nieco z górki; za to humory nam tak dopisują, że nie ważne bo ...
03.05.2006r. środa
... budzimy się wcześnie a słońce już oświeca nam najwyższe ośnieżone szczyty. Widok jak na poranną toaletę zachwycający! Chcemy dotrzeć do Kranjskiej Gory i jedziemy przez chyba najpiękniejszą górską drogę tego wyjazdu – przełęcz Vrsic (1580m npm) – tak siedząc w samochodzie z łatwością pokonuje się wysokości! Niesamowite szczyty gór Trenty! Zjeżdżamy do K. Gory skąd udajemy się pod Alzajev Dom. Ze wzruszeniem podziwiamy Triglav, duma Słoweńców; piękny, dostojny, ośnieżony, ech... Wracamy w stronę Planicy, tej słynnej alpejskiej doliny, robimy zdjęcia przy mamuciej Velikance by następnie pożegnać się ze Słowenią (na przejściu starszy pan chce od nas zieloną kartę co nas rozbawiło, no ale starszy był pan i pewnie wciąż żyje dawnymi czasami!). Drogi Austrii są jednostajne i usypiające, nikną nam z oczu białe szczyty, pojawiają się zielone aż do równin. Zahaczamy jeszcze o Bratysławę; zatrzymuje nas potem czeska policja (wiadomo winietki, Polacy wracający z weekendu i okazja zarobienia). Zmęczeni ale chyba szczęśliwi (co?) jemy ciepłą lazanię i tortellini w naszej knajpce. Planując wyjazd myśleliśmy o Słowenii, nie przypuszczaliśmy, że wyjdzie z tego 6 państw, 19 przekroczeń granic i 2300 km! Dzięki Paśny; jesteś jedyną rozkoszną tęczą pirańską w moim sercu na zawsze!
11 komentarzy:
łooooh zatkało mnie. No pieknie. Naprawde weekend zajebisie udany. I co najwazniejsze.. ze z NIM :) Super..:)
Ehh..zazdroszczę trochę tej Słowenii. I Postojna, i Julijki..Mmmm...Wspomnienia wracają :)
No dobra. Przyznaję się, wrodzone lenistwo wzięło górę. Archiwum wróciło na stronę, na swoje stare miejsce..Jak pomyślałam o tym całym kopiuj-wklej to aż mi się zielono zrobiło :)
dopsz. wlasnie skończyłam czytac, ale chyba muszę jeszcze raz. BOSKO!!!
wiesz co!
cholernie Wam zazdroszczę!
nie zgubcie tego proszę walczcie o to żeby było tak zawsze!
uwielbiam wprost rozkoszuje się twoim pisaniem!
ucałowania!
Im dalej, im młodsza, tym głupsza. A tak naprawdę to mi się bardzo miło zrobiło.
Na razie to nawet mieszkania nie mamy.. ale mamy marzenia i tak pomalutku krok za kroczkiem..i też mam przeczucie, że się spełni.:)
wysmienice !
BOŻE!
ja też zazdroszczę. ważne, gdzie, ale najważniejsze - z kim...
wiesz, że dokaładnie taki jest mój wniosek z wyjazdu, który zresztą głośno wypowiedziałam zaraz po powrocie; ba nawet już w Piranie płacząc powiedziałam.
cudownie....
Prześlij komentarz