sobota, 5 sierpnia 2006

05.08.2006r.

kuchenny parapet zieleniej. serce mi rośnie po spotkaniach z połową ludzkości klasowej. optymistyczne wnioski wysuwamy po wieczorach przegadanych o życiu, o pracy, o maleństwach, o ślubach i weselach, o pasjach, o książkach, samochodach, o nadziei, o tym, że zmieniamy się, że idzie to w większości przypadków w bardzo dobrych kierunkach. ludzie pokornieją, zmieniają stany cywilne, pracują, widzą perspektywy choć droga daleka. najogólniej ujmując- w życiu nie przypuszczałam, że będziemy po ośmiu latach od matury rozmawiać w jednym tonie, że będziemy śmiać się i płakać, że takie spotkania będą owocować radością i świadomością, że każdy z nas wybrał inną drogę i każdy potrafi o tym szczerze rozmawiać. uśmiecham się wieczornie czytając sms`y ludzi, że są pod wrażeniem spotkań.

w fabryce mentalność w trakcie miesiąca nie uległa zmianie więc aklimatyzacja trwała osiem godzin. układam wszystko i ze spokojem planuje kolejne dni. po południu zamykają mi się oczy, ratuję się kolejnymi kubkami kawy lub... śpię pod kocykiem godzinę. potem spacer po lesie. potem wizje naszego fotoreportażu październikowego. śni mi się w sepii duże jezioro i my w łodzi wiosłujemy uśmiechnięci. frak odebrany, obrączki kupione. w chwilach spokoju zastanawia myśl – a jeszcze rok temu było inaczej. mam spokojne sumienie i duszę. boję się wszystkiego i czuję jak owo wszystko mnie wzmacnia. czuję jak wszystko to jest mocne i jak się zazębia w dobre kształty.


dziwią się duchy ogromne
wielkie duże małe
może się Pan Bóg pomylił
gdy łączył miłość z ciałem

patrzą spod ciemnej gwiazdy
na jawnogrzesznicę ziemię
a miłość ciała poi
świętym wzruszeniem

gładzi ręce włosy
przez łzę zagląda do oka
--- mój ty śmiertelny głuptasie
nie mogę cię przecież nie kochać

1 komentarz:

mary pisze...

jak czytam o Twoim szczesciu to szkoda mi ze u mnie takie to pokomplikowane.. chcoiaz szczesliwa jestem., ale.. no wlasnie.. ale..