poniedziałek, 21 sierpnia 2006
brak tlenu i kac kawowy
... mnie trzyma; jestem zmęczona psychicznie i wolałabym wchodzić 24 godziny pod górę; wolałabym grać w cyrku lub śpiewać psalmy na każdej mszy. mam pewne obawy, że ja się już do takich spotkań nie nadaję. wiem i rozumiem, że trzeba, że wypada. potwierdziły się słowa wielu osób, że to najmniej przyjemna strona przygotowań. o ile ze znajomymi wychodzi jeszcze super o tyle... a zresztą, co ja tu marudzę. wracam do roboty potem marzę o śnie. (zaniosłam dziś do kancelarii papierek i pani przeliterkowała nazwiska i potem powiedziała z uśmiechem jak stąd na księżyc, że ooooo tutaj to będzie zacna wolna datka! nie rozumiem i zaczyna mnie to bawić; bo grunt to przecież spokój. dziwny jest ten świat...)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
:*
niom. ja to słyszę i od szefowej i od koleżanki, które wybierają się za mąż niezadługo. więc wyobrażam sobie, jakie to musi być męczące. trzymaj się :)
Co jest tą najbardziej niewdzięczną częścią przygotowań?
Pozdrawiam nadziejnie...
Stula, Słońce, ten wysiłek, te zmagania sprawią, że w tej jedynej chwili wszystko wyda Wam sie jeszcze lepsze, piękniejsze... Dziwny ten świat, ale wart zachodu, wart tych walk naszych codziennych. no. a pisać u mnie możesz co chcesz, tym bardziej, że Gilmour to taki właśnie, że nie wiadomo, czy śmiać się czy płakać. Się rozpisałam :) damy radę!!!
Prześlij komentarz