piątek, 7 kwietnia 2006

...

25-26.03.2006r. Praha.

W przewodniku pisało m.in., że ulice są wypełnione powabnym i zmysłowym krokiem pięknych prażanek a zaułki pełne wesołych ludzi będących na wiecznym luzie i optymistycznym rauszu, gdyż pije się tu sporo piwa. Zostawiliśmy więc nad ranem auto na parkingu w Bohuminie i po 4 godzinach jazdy pociągiem (po raz pierwszy razem) byliśmy już w Pradze! Miasto to było kiedyś tam w planie oprócz spełnionych wówczas: krokusów, żab itd. (my wiemy). Pisałam już, że nie pamiętam kiedy ostatnio tyle się śmiałam co w ten praski weekend! Pewnie czeskie piwo miało w tym swój udział ale do konkretów! Pierwsza praska kawa w starej, zabytkowej części stacji PKP gdzie prawie odbywała się sesja zdjęciowa modelek. Kanapki zjedzone, pierwsze zdjęcia zrobione, ruszamy metrem na Hradczany. Jazda metrem (po raz pierwszy razem) sprawiła o tyle radochy, że po pierwsze w ciągu paru minut można dotrzeć w wybrane miejsce, po drugie hasło słyszane na każdym przystanku: „ukońcite prosim wystup a nastup dwjeri sie zawiraju” długo jeszcze będę powtarzać! Po zakupieniu biletów na wszystkie możliwe wejścia na Hradczanach ruszyliśmy Złotą Uliczką wcześniej bawiąc się w Muzeum Lalek gdzie najmilszą (dla mnie) gablotę zajęły misie, w tym mój ukochany sprzed lat – czerwony miś Stefan. Zapomniałam dodać, że przed wejściem idąc Zameckimi Schodami miała miejsce zmiana warty przed Czarną Wieżą. A dalej: Baszta Daliborka, Pałac Lobkowitzów, Bazylika Świętego Jerzego, Katedra Świętego Wita, Pałac Królewski, Plac Hradczański, Pałac Schwarzenbergów, Pałac Sternbergów, Wojskowe Muzeum Historyczne; tereny należące do praskiego zamku obejmują 45 ha dziedzińców, uliczek i ogrodów, wypełnionych zabytkami. Byliśmy już po 12 godzinach na nogach, więc parówki w bułce zapijane rumem – zestawik jak najbardziej na miejscu w tych okolicznościach czeskich włości! Żegnając Plac Karola idziemy w stronę Loreta – wierna kopia domku Matki Boskiej z Loreto we Włoszech kryje się za cynamonowym murem. Brukowana ulica Pohorelec przechodzi w Loretańską gdzie rozpoczyna się tarasowy plac loretański. Dalej Strahovsky Klaster czyli Klasztor Na Strachowie i kolejny brukowany dziedziniec, figura Św. Norberta, Kaplica Św. Rocha, centralne miejsce na terenie zespołu klasztornego zajmuje barokowy kościół Marii Panny. W zachodnim skrzydle znajdują się dwie olśniewające sale biblioteczne: barokowy Teologicky sal i Filosoficky sal. Osobiście obie sale nas zauroczyły; w korytarzu wystawa zielników, zasuszone zwierzęta morskie z penisem wieloryba na czele. Na wyróżnienie zasługuje też wystawa Miniatur – najmniejsze dzieła świata jak chociażby namalowana głowa Jezusa na połówce ziarnka maku, modlitwa napisana na włosie, książka o wymiarach 0,9mm x 0,9mm. Przechodzimy na Małą Stranę gdzie Wieża widokowa na Wzgórzu Pietrin nieczynna, Krzywe Zwierciadła też nie, trafiamy więc na uliczki kierujące w stronę Mostu Karola. W jednym z zaułków odnajdujemy plan filmowy, cykamy foty karocy, koniom, średniowiecznemu jarmarkowi. Włączamy się w końcu w uliczny festyn, dzieci śpiewają, kiełbaski się grillują, piwo się leje; my głodni zakupujemy owe kiełbachy i piwo i w błogości siadamy nad Wełtawą wchłaniając tutejszy klimat. Jesteśmy jak Pi i Sigma, jak Dojna & Paśny, jak dwoje szczęśliwych uciekinierów. Powabnych kroków pewnie nam brakuje za to lekkiego rauszu z pewnością nie. I w nimże przechodzimy (po raz pierwszy razem) Most Karola. Romantyzmu nie doznajemy bo zbyt dużo tu ludzi szukających go. Ale zdjęcia, słońce, postacie, gwar, woda – wszystko to sprawia, że jest zwyczajnie wesoło. Wchodzimy do Starego Miasta, spacerujemy, robi się powoli ciemno. Praga nocą, dochodzimy do Muzeum Narodowego, siedzimy na ławce pod Pomnikiem Św. Wacława – patrona Czech - patrząc na oświetlone budynki, przejeżdżające samochody, niebo praskie, kolorowe bilbordy ulicy. Dochodzimy do metra i jedziemy szukać noclegu. Bardzo dobrze się śpi po takich wrażeniach! Śniadanie jogurt i bułki, zasuwamy metrem na Stare M. gdzie pijemy kawę, jemy ciacho – wyjątkowe bo praskie, bo z ukochaną osobą, bo niedziela, w tej chwili powodów do radości można by wymienić sporo... Spacerujemy malowniczym Rynkiem Staromiejskim z pomnikiem Jana Husa; Kościół Tyński, przed ratuszem Staromiejskim o pełnej godzinie można podziwiać ruchomy zegar astrologiczny (orloj) z ruchomymi figurkami 12 apostołów, śmiercią i kogutami. Na tyłach Tyńskiego znajduje się specyficzny Dziedziniec Tyński, czyli Ungelt – takie średniowiecze jak z obrazka. Sklep Pinnokio zioła. Pozytywne wrażenie zrobiła na mnie wystawa obrazów religijnych, rzeźb, ołtarzy tryptyków przy kościele Św. Agnieszki. Zapomniałam dodać o podziwianej w południe najstarszej w Europie, funkcjonującej synagodze ortodoksyjnej i całej dzielnicy żydowskiej z kirkutem zwanym – Beth Chaim czyli Dom Życia. Na koniec przechodzimy Mostem Cechuv gdzie ze wzgórza podziwiamy panoramę Pragi, idziemy w stronę Kościoła Marii Magdaleny w okolicach Vojanowego Sadu w małej uliczce znajdujemy knajpkę na obiad i ostatnie praskie piwo. Ulicą Myslikową szukamy metra i wsiadamy na Pkp w pociąg Praha – Bohumin gdzie w bardzo przyjemnych warunkach punkt 0:00 wysiadamy na miejscu i mkniemy zielonym do domu.

01-02.04.2006r. Śnieżnik i okolice.

Spontaniczne i szybkie wyjazdy są najlepsze! Kolejny radosny weekend rozpoczął się dość późno ale większej radochy nie ma od szybkiego pakowania się, szukania noclegu oraz wraz ze słońcem szukania nowych wrażeń! 6:45 budzimy się, praca, sobotnia gonitwa, po czym szpinak i podróż by o 18:45 przy zachodzie słońca podziwiać Jezioro Otmuchowskie. Nie wiem co jest w tym człowieku z którym podziwiam wodę jeziora, a raczej wiem dokładnie, że za te wszystkie wspólne miejsca nie jestem w stanie podziękować tutaj słowami. Jedziemy dalej w stronę Złotego Stoku, m.in. przez Orłowiec (bądź co bądź mamy z nim wiele wspólnego). Dojeżdżamy do Stronia Śląskiego gdzie przy kominku wspominamy trzy ostatnie wspólne lata, czasy licealne i studia. Ta, dwoje staruchów wspomina... Jest wyjątkowo, szczegółów nie opiszę, datę będę pamiętać długo. Rano śniadanie z kawą z gruntem i jedziemy w stronę Kletna. Zwiedzamy podziemną trasę turystyczną w starej kopalni uranu - w kaskach i wilgoci z przemiłym panem, który opowiada o sztolniach, minerałach; najważniejsze, że jest to całkowicie bezpieczne miejsce pod względem promieniowania radioaktywnego. Następnie podziwiamy bogatą kolekcję w Geologicznym Muzeum Ziemi: kamienie, minerały, skamieniałości, ślady łap dinozaurów, skamieniałe gniazdo jaj dinozaura sprzed 80 milionów lat jako jedyny okaz w Polsce. Miły pan chwali się rodzinną pasją zdobywania minerałów, przywożenia ich ze wszystkich możliwych zakątków świata. Na stoku góry Stroma (wys. 800m npm) znajduje się Jaskinia Niedźwiedzia – najdłuższa z jaskiń sudeckich. Łączna długość korytarzy to 2700 m. Największe bogactwo form naciekowych można oglądać w Sali Pałacowej i Korytarzu Stalaktytowym oraz korytarzu Mis Martwicowych. Obok licznych i różnorodnych form stalaktytów i stalagmitów występują tu oczywiście moje ulubione kolumny stalagnatów jak również heliktyty, draperie, kaskady naciekowe, wśród nich największa sięga około 8 m wysokości – tzw. Wielka Kaskada. Przy wyjściu przewodnik oznajmia, że jeśli wychodzi z jaskini dziewica podobno słychać ryk niedźwiedzi – tym razem nie zaryczał niestety. Zasuwamy wreszcie szlakiem na szczyt Śnieżnika po drodze pijąc herbatę w Schronisku pod Śnieżnikiem; same szczytowanie w śniegu (bo w sumie przy takiej nazwie jakby mogło być inaczej?), przy niebieskim niebie i jasnym słońcu! Pięknie. Dochodzimy do słonia na szlaku granicznym i czeka nas niezła jazda śnieżna na sam dół; w śniegu śniegu śniegu ... do samego auta. Miejscami jest ciężko ale właśnie o to przecież chodzi! Przyznaje się, tak mi zmarzły dłonie, że nie byłam w stanie ubrać sama ochraniaczy – od czego ma się swoich rycerzy! Wsiadamy do auta z dokładnością co do minuty o 21:37 wchodzimy do kościoła w Otmuchowie gdzie na moment bicia dzwonów w całym kraju zamykamy oczy i wspominamy Tego Który Góry przecież ukochał sobie w szczególności! Palimy świeczkę pod krzyżem i szczęśliwie, po drodze podziwiając gwieździste niebo dojeżdżamy do domu. Dom – takie słowo, które jest w sercu przecież. Budząc się rano w Stroniu musiałam ciężko się zastanowić gdzie jestem, ale JK był obok i jeśli jest On, to nie jest to aż tak ważne gdzie się obudzę!

11 komentarzy:

Array pisze...

ale jazda! widze ze czas sobie wypelniacie po brzegi, tak chyba najlepiej
to zycze wiecej takich wypadow, one przeciez nigdy nie spowszednieja

PT pisze...

tia
jak zwykle
pod wrażeniem

mary pisze...

CUDNIE CUDNIE CUDNIE ))) uwielbiam Was. No ;))

dzień dobry pisze...

ach jooo... ;)

ćma pisze...

a ja widziałam już część zdjęć....super...super...super...bardzo pozytywne wrażenie po przeczytaniu notki:)

olga pisze...

no żesz Ci zazdroszczę... sama nie wiem czy tych miejsc czy Twoich umiejętności przekazywania tego co przeżyliście?

uściski dla Was!!!!
powinniście stworzyć wspólną stronę co?

yodel pisze...

Wycieczkowo u Pani... :)
Miło.

Tak w ogóle, to co za zbieg okoliczności! U mnie właśnie Massive Attack - Protection leci :)

Pozdrawiam:)

eve pisze...

sie czyta jak nie wiem co!
super!!!!

andalo pisze...

podoba mi się ten opis i zarazem działa na moją wyobraźnię... wrócę do niego raz jeszcze, w spokojniejszej chwili. szkoda, że nie uzupełniłaś go fotkami, tak jak to robiłaś wcześniej...

domi pisze...

Super sprawa!!
Zaraz wracaja wspomnienia z liceum i czasu kiedy sie mialo naście lat!! Gratuluję entuzjazmu oraz życzę dużo szczęścia!!

vm pisze...

powiem Ci szczerze moje czasy liceum nie były tak barwne jakie mam teraz od paru lat z jk; wszelkie wymarzone miejsca właśnie z Nim spłeniam powoli!
ściskam!