nie będzie logicznie i składnie. tylko po co ja się tłumaczę. to jest moja strona, moje przemądrzenia, płacze, żale, bóle, radości i uciechy. tych drugich ostatnio mniej jakoś. ubrałyśmy Ćmę na jutrzejszą operę. komputer mi zaczyna szwankować, rzęzi jakoś dziwnie a ja do końca kwietnia muszę sklecić Jarkowi w całość to gówno przez które nie mogę spać. to znaczy śpię ostatnio sporo a mianowicie wczoraj z gorączką i dreszczami pod kocem od mniej więcej od osiemnastej. spałam dwanaście godzin z przerwą na herbatę i polopirynę gdzieś nad ranem. śniło mi się, że rozbieram trupa w naszym mieszkaniu. w zasadzie to zawsze jak śpię u siebie to mam sny okropne jakieś i Ćma już chyba zdążyła się przyzwyczaić do mojego przytulania. biedna. oddałam wczoraj część dyplomówki, pogadałam z ludźmi o życiu. z Małgochą zjadłyśmy litr lodów, potem pokazywała mi swój kominek w domu. tak mi się zrobiło cieplej jak o nim wspomniała bo ostatnio JK wspomina o naszym, że niby ma powstać. ale to zobaczymy. w stowarzyszeniach cisza, papiery tylko fruwają i żadnych akcji. w fabryce od trzech dni kombinuję jak poradzić sobie przy tym burdelu z nowym programem rządowym. około południa, jak już gorączka spadła wpadłam na genialny pomysł i nie mogę doczekać się jutra 7:30 (spoko, jeszcze nie zdurniałam ale blisko blisko. dziś na przykład na kolejnej naradzie z hałasem a nie rozmowami w pewnym momencie już miałam głośno zawołać, że ja to właściwie biorę bańki i idę po wodę...). wyobrażam sobie jak siksy w wieku Ćmy pytające mnie ‘proszę pani która godzina?’ musiały się wystraszyć po tym z jaką złością odpowiedziałam im z grobową miną w czarnej marynarce, próbując opanować zamek w samochodzie Piotra. poza tym, wszystkim piszącym sms`y z pytaniem jak tam i co tam i jak wiosna i ... odpowiadam, że usunęłam się totalnie na boczny tor żeby nie przeszkadzać, żeby zająć się pracą, że wiosna do dupy, że ostatnio tylko weekendy były błogie i ciepłe. że no powiedzcie mi - jak się nazywa to uczucie w głowie tęsknego żalu, że rzeczy są takie, jakie najwyraźniej są? to chyba jest taki ogólny smutek i ja kurna fucka ostatnio jestem zasmutkowana, tak tak dokładnie się czuję. tylko, że pozwólcie mi być szczęśliwą według mojego uznania. ja muszę dotknąć do żywego mięsa coś co boli żeby potem móc się spokojnie unosić na wyżynach radości. tylko nie wiem gdzie się podział ten ogólny optymizm, ta wrodzona radość życia, ten spory potencjał siły i spokoju? gdzie? gdzie jest mój spokój i moja cierpliwość? gdzie jestem ja sprzed paru lat, kiedy to wiedziałam, że sobie poradzę bo już raz poradziłam sobie doskonale z największą tragedią życia! wygrzebuje dziś jak żebrak dwudziestogroszówki z portfela żeby kupić porannego domowego z serem. z Beatą kupujemy na pół litr mleka do kawy. patrzymy na licealistów zmierzających do naszego liceum. potem patrzymy na siebie i bez słów nasze myśli zmierzają do tamtych czasów. być znowu tak biednym i takim szalonym i beztroskim. zarabiałam weekendowo pięćdziesiąt zł w spożywczym i stać mnie było nawet na zielone sznurówki do glanów. a jak kupiłam pierwszy polar za pierwszą wakacyjną miesięczną wypłatę to płakałam w bazylice dziękując Najwyższemu, że mi dał taką możliwość. skończył mi się teraz wątek. ale chyba gorączka też wróciła. a wiem... powoli do celu, powoli. nauczyłam się marzyć dzięki JK. tylko, że jak wyjeżdżamy sobie tak weekendowo, to wtedy nie potrzebuję już żadnych planów, nie myślę co dalej, chwytam chwile szczęścia. gorzej z powrotami. ale, są projekty zawilców żab krokusów itd. czekają...
mojemu JK
zagasło
aby zapłonąć
jakby na to czekało
by zgasnąć
aby zapłonąć
jakby wiecznie tak miało
gasnąć
aby zapłonąć
jakby
ciągle za mało
istniało
kocham Cię
czekam na piątek
7 komentarzy:
znowu ta spontaniczność...
wolę tę zawiłość i te przewijające się emocje prawie namacalne na ekranie mojego monitora, niż to moje poukładane życie... tak jakby poukładane... powiedzmy... bo przecież nie do końca
ja pierwszą kasę dostałam za reportaż w lokalnej "Gazecie Wyborczej" i kupiłam sobie wtedy kasetę Janerki "Co lepsze kawałki" :) a potem roznosiłam gazety po ośrodkach wczasowych albo pomagałam Tacie w sklepie z elektroniką i miałam na ciuchy albo na książki. to były czasy :)
myśmy z Karolem zarabiali u ciotki na Bawarii. starczało potem nawet na prezenty bożonarodzeniowe.
wydaje mi się, że Ty zwyczajnie przeżywasz kryzys już nie młodzieży a jeszcze nie emeryta. spokojnie podejdź do sprawy, nikt przecież nie każe Ci być wiecznie uśmiechniętą i zadowoloną. głupiego poznać po śmiechu.
JK zazdroszczę.
hej, dzieki za linka. ;-)
moja droga ZASMUTKOWANIE???
a skąd to się wzięło?
oh siostra...
Tobie potrzeba albo głośnego miasta w którym wiecznie coś się dzieje, np. takiego Krakowa albo wsi spokojnej takiej jak u mnie - więc jak?
ZAPRASZAMY WAS SERDECZNIE!
buzial. bo to zasmutkowanie nie moze byc... no..
ale juz piątek :))
mialam formata i stracilam wszystkie maile :(( podaj mi swoj adres.....3maj sie
Prześlij komentarz