sobota, 30 kwietnia 2005

w kieszeni parę miedziaków a tramwaj ma numer koniec...


tak zakończyła się pierwsza wiejsko-stawowa impreza z cyklu grille u evvy; nie płakałyśmy ani nie gadaliśmy o więzieniach, zdradach, smutkach i innych takowych. ok. przyznaje się do fazy po informacji o K. której to mąż napisał w liście, że z Anglii to on już raczej nie wróci a dziś rano zmarło ich dziecko; no więc K. została z dwójką pozostałych dzieciaków i zasiłkiem rodzinnym (nie dopisuje że przy okazji z pękniętym sercem). nie gadaliśmy też o ślubie Izki do którego nie dojdzie ani o porannym wypadku Agi ani o tym, że ludziom na wiosnę raczej chyba odpierdala i to zdrowo.

bladym świtem wytargałam rower z krzaków i wróciłam do domu mijając czarne kruki i czarne koty, śmiejąc się przez łzy z samej siebie i do siebie. niesamowite świeże uczucie. (bols wyparował gdzieś w powietrze)

nie zmienię tego! już wiem że nie. tego, że jestem w wiecznym stanie czekania i tęsknienia. (czekanie daje nadzieję). najpierw myślałam, że może to obsesja, potem że może ja nie mam swojego świata, może ja mam za mało zajęć, może ... tylko że nie ma mnie w domu od 6:30 do 19:00 przeważnie, jak nie później, nie licząc potem ślęczenia przy monitorze. więc już teraz wiem na 100%, że nawet gdybym zajęła głowę na 24 godziny będę tęsknić bo ... to normalny stan jeśli się kogoś kocha!

czasem jest taki stan gdzie czuję się ‘kompletnie nieudana, wyjątkowo nieatrakcyjna fizycznie, podręcznikowo nudna, patologicznie nieasertywna, żałośnie śmieszna, w smutny sposób pozbawiona wszelkich umiejętności, komediowo natrętna, starzejąca się bez klasy, budząca żywą i uzasadnioną niechęć, będąca lekarstwem gorszym od choroby, niewłaściwa osoba na niewłaściwym miejscu, z psychiką ofiary, podatna na kopniaki, z drugiej strony zadziwiająco odporna na jasne sugestie, myszata, zgarbiona i zakompleksiona, otóż ta właśnie faza jest przejściowa, nie wynikająca z żadnych racjonalnych przesłanek, nie oparta na solidnych podstawach.’

a dziś rano, po pierwsze mam za krótkie włosy; po drugie jeśli w przyszłym tygodniu od piątku będziemy już w Tatrach to jest to mądre rozwiązanie i nie jestem zła, że dziś nie wyszło. i nie jest to oznaka cholernie ciężko choć przychodzącej tolerancji, akceptacji i zrozumienia. bo to już tak właśnie mocno zdążyłam przywyknąć i zrozumieć. a że jest mi smutno, cóż, jest to stan trwający od trzech tygodni. nic sama na to nie poradzę.

minie, bo mija zawsze.

dobra; łeb mi pęka. biorę garść prochów i idę na daleki rower.
miłego majowania.



3 komentarze:

elemka pisze...

zadziwiająco podobne uczucie. włosy za wolno rosną, o atrakcyjności lepiej nie wspominać uciekła gdzieś dawno temu, nie dostrzegam głębszych celów, moja postać staje się smętnym cieniem, od rana do wieczora z przyzwyczajenia nic się już nie udaje...
mówisz, że to minie?
oby!
chyba robię się marudna...

eve pisze...

przyznasz, że ten tydzień był wyjątkowo obfity, jeśli chodzi o smutne dla nas informacje. może nas bezpośrednio nie dotyczyły ale ... powiem Ci, my chyba jesteśmy jakieś jednak pieprznięte i powinnyśmy chyba wziąć ze sobą ślub - przecież te wspólne picie idzie nam wyśmienicie!
dzięki za sałatkę.

a smutkiem się nie przejmuj, pewnie że to chwilowe, zaraz znowu powiesz mi, że jest ok i znowu będziesz śpiewać jakieśgłupie kawałki!

PiotrTen pisze...

Viola Viola... miłego!