pada deszcz i duszność zalewa oczy. uderzające krople o parapet działają uspokajająco i dokładnie takiej pogody potrzebuję na dzisiejszy wieczór. dokładnie takiej smutasowej głupiej pogody.
półtorej godziny usypiałam na rękach Nadulkę. pachnie cudownie. macha rączkami na wszystkie strony świata. gaworzy i eksperymentując bawi się głosem zdziwiona swoimi możliwościami. w ciągu minuty strzela setką różnych minek. oczko w głowie rodziców dziadków i ciotek... lepiej być nie może.
nastała faza ochrony samej siebie bo inaczej zwariuję. doprowadziłam do końca nie-moje sprawy. uporałam się z terminami. reszta mnie NIE INTERESUJE że ktoś jest zbyt ciemny, za mało sprytny, nazbyt cielepowaty i nie potrafi obronić własnej dupy.
egoistycznie chcę odpocząć, choćby i przez najbliższy miesiąc, chcę poczytać moje książki, popisać do mojej szuflady, połazić po swoich tematach, zająć się własnymi nie koniecznie przynoszącymi dochody sprawami, a przede wszystkim chcę spokoju od telefonów, sms`ów, mail`i od ludzi, którym się wydaje, że moim obowiązkiem jest pomóc! otóż nie moi drodzy, nie, nie jest!
ja wiem, być może to wynika z tego, że w pewnym momencie przyłapałam się na tym, że przełożyłam moją osobistą sprawę na drugi plan, na dalszy termin, że straciłabym na tym czasowo – finansowo i jakkolwiek i ... biegłabym z pomocą... się kurwa altruistka znalazła. z boku jednak to altruizm byłby żenujący, z boku to byłaby zwykła naiwność i niby się użalenie nad kimś kto to sprytnie potrafi wykorzystać. (dobrze, że mam ludzi, którzy czasem mi jeszcze oczy przecierają)
to tyle co do wyjaśnień.
no bo obroniłam się podyplomowo. dzięki serdeczne dla Piotra za 1,5 roku współpracy. jestem w lekkim szoku i nie bardzo wiem gdzie uciekło te parę dobrych lat studiowania – znowu wyczuwam głęboką studnię. poza tym jest nowa propozycja i podzieliłam w związku z tym kartkę na dwie części. po prawej będą pozytywy po lewej negatywy. jak podejmę decyzję wrócę żeby szerzej omówić. póki co mam oczy w ścianie i nie bardzo wiem jak to rozegrać. na szczęście mam sporo czasu na przemyślenia.
no więc wczoraj był dzień w którym odniosłam jakiś tam sukces albo inaczej dokończyłam coś co zaczęłam. brzmi dumnie a tak na serio to jakoś obyło się bez emocji i tryskającej radochy. nie wiem, może ze mną jest coś ostatnio nie tak. nie potrafię cieszyć się szaleńczo, nie potrafię już rzucić się na przykład komukolwiek na szyję z radością zdałam zdałam zdałam... jestem albo już stara albo jakaś wypalona emocjonalnie. albo. śnią mi się w nocy te dzieci zamknięte w słoiku, jęczą i płaczą i to o nich myślę przez cały dzień. wieczorem przyjeżdża JK i chciałabym mu tyle powiedzieć a mam gule w gardle i to nie z powodu tego, że nie będzie go przez 20 dni bo wyjeżdża do Peru. nie, moja złość tu niczego nie zmieni, niczego więc głupotą byłoby mieć jakiekolwiek pretensje. jedynie ścisk w sercu po usłyszeniu informacji czułam do połowy nocy. teraz jest już spokojnie i pogodnie i właściwie to jestem pewna, że ten wyjazd jest potrzebny bo potrzebna jest chyba odskocznia, nowe napełnienie akumulatorów. znacznie gorzej jest patrzeć na brak polotu, brak motywacji. bardziej martwi mnie wrażenie, jakie ostatnio odnoszę, że nie kleją się rozmowy, że jest ogólny dołek, że nadaję się już tylko do kolacyjek, tak do głupich kolacyjek. takie mam ostatnio wrażenie. a ja wolałabym wpieprzać kartofle z kefirem byleby mieć poczucie wspólnego szczęścia, zrozumienia, tęsknoty za sobą każdego dnia, wspólnego życia. bodajże córka Gucciego powiedziała, że wolałaby płakać w rols-roysie niż być szczęśliwą na rowerze. no więc wolę zdecydowanie dymać tym zasranym rowerem pod górę byleby czuć na plecach szczęśliwy wzrok bliskiej osoby pedałującej z tobą.
boję się tylko zachowania podobnego do tego przed ostatnim wyjazdem ale jestem już doświadczona i pokorne zejścia na drugi plan mam opanowane. a ostatecznie to może właśnie o to chodzi, żeby cierpliwie być z boku, wiedzieć kiedy usunąć się żeby nie przeszkadzać i nie burzyć czyjejś całości.
poza tym jestem dumna z niego i do znudzenia mogę powtarzać, że jest człowiekiem, który daje mi jedyną autentyczną i szczerą radość, kiedy ma spokojny i pewny głos, kiedy mówi do mnie i wyczuwam na pełnej linii, że jest w tym sens, szczerość i dobro. kiedy smaruje mnie wanilią przed komarami i chodzimy po lesie tak żeby nie spłoszyć dzikich kaczek, kiedy potem kochamy się i brak mi słów na te uczucie ciepła i pewności – i chciałabym tak pisać szczerze znacznie częściej.
z Ćmą dzisiaj chwytając przedpołudniowe promienie słońca jemy pierwszy kilogram truskawek, sok leje nam się po brodach, kupujemy sobie pierścionki, które mają nam dodawać wspólnej energii zwłaszcza w pokonywaniu informacji z nowego mieszkania K. śmiejemy się do dzieci oglądając darmowy spektakl pod tytułem – dzieci gołębie na rynku i wiatr porywający balony. potem po raz kolejny trafiamy na przypadkowy ślub w bazylice i słyszymy „Panie dobry jak chleb” i łzy płynął mi po twarzy...
... tak niewiele potrzeba czasem do szczęścia.
6 komentarzy:
gratuluję obrony no i zamknięcia pewnego rozdziału :)
ha, ja dzisiaj też jem pierwsze truskawki i też zajmowałam się dzisiaj małym Jackiem, synkiem mojej koleżanki. każde dziecko to jest cud, niesamowity cud, naprawdę...
gratulacje. to raz
nie martw sie, czasem trzeba zejsc na drugi plan. taka rola kobiety chyba... a on kocha i tak - to dwa
ciesze sie ze czujesz sie z nim dobrze - to trzy
i nie pierdziel ze nadajesz sie tylko do kolacyjek, jak se tak wmowisz to rzeczywiscie tak poczujesz - to cztyry
po piate - miłej niedzieli.
20 dni zleci jak z bicza trzasnął :)
na szybko nic mądrego tu nie napiszę, jak tylko nakarmie moje stwory to wrócę.
grauluje obrony!!!
zgadzam się z mary.
a od siebie dodam, że wolę takich facetów, z którymi będąc, czasem muszę się odsunąć. bo nic mnie tak nie pociąga w ludziach, jak pasja. nie chciałabym być centrum świata dla kogoś, kto jest zupełnie jałowy.
dokładnie, scarabee ma rację, nie należymy do kobiet które mogłyby tworzyć związek z kimś JAŁOWYM bezpłciowym bez polotu pasji spontaniczności i tej dzikości. istnieje czasem niebezpieczeństwo, że kobieta w pewnym momencie zacznie się bać o bezpieczeństwo i poczucie stabilizacji ale jeśli stworzy się wokół siebie atmosferę zaufania i szczerości to nie ma nic cudowniejszego od takiego życia. sama dobrze wiesz jak było z nami, S. wyjeżdżał średnio trzy razy do roku, teraz musi raz w roku wyjechać w te swoje Himalaje a ja zwyczajnie wtedy kocham Go jeszcze bardziej niż zwykle.
pamiętasz jak nasza babcia wyzywała na dziadka, że szwęda się po wsi a bo to Halince musi zebać kartofle,a to u Janków trzeba płot naprawić, a to u Marysi buraki posadzić... mamy to chyba po Nim, ze wiecznie komuś bezinteresownie pomagamy. tyle tylko, ze dziadek potem od Marysi dostał 10 kur, od Janków na każdą niedzielę kołacz itd, czasy się zmieniły moja droga i my najwyżej dostaniemy słowo: dziękuję, którym sobie ani dupy nie utrzesz ani nie najesz tym bardziej, więc... cieszę się, że wreszcie dorosłaś w tej kwestii.
to wobec tego zapraszam na wieś w weekend czerwcowy, co byś za bardzo nie myślała.
powiem Ci w zaufaniu, że kiedyś też miałam podobne nurtujące przemyślenia. też na każdą informację o wyjeździe reagowałam bólem i płaczem, chociaż Ty wydajesz mi się o wiele bardziej tolerancyjna i spokojniejsza.
to tak kwoli pocieszenia.
właściwie to świętowałem do dzisiaj; szkoda, że wczoraj nie wpadłaś; ogólnie czytam jakieś smutne rzeczy...
nie rozumiem!
Prześlij komentarz