niedziela, 20 lutego 2005

niedzielne leniwe marudzenie na wesoło

w lesie cisza biel śnieg słońce jedyne w tym tygodniu, spacer wymarzony od pewnego czasu. półtorej godziny marszu w ciszy bo ostatnio słowa są już zbędne. chyba. ile można powtarzać w koło jedno i to samo. miłe uczucie że potrafimy znaleźć czas. czas tylko dla siebie. rozsypujemy kawałki naszej choinki oddając ją po kawałku na miejsce skąd pochodzi. reszta drzewa trzyma się dzielnie w mieszkaniu. kalendarz wciąż na grudniu 2004 nie to nie jest cofanie się a raczej ... czasami wydaje mi się takim obcym kimś takim dalekim i nieodgadnionym takim zupełnie nie moim Lutkiem. dopiero kiedy przytula w mieszkaniu w ten specyficzny sposób, kiedy w nocy przykrywa i obejmuje to wiem że to on ten sam. czasami nie rozumiem, denerwuje się, czekam, tłumaczę sobie że to minie, to tylko taki czas i wkrótce minie. chciałabym jeszcze więcej, więcej i boli fakt że tak bliski człowiek na zawsze już chyba zostanie dla nas tajemnicą choć w tym odkrywaniu tkwi chyba cała radość. chciałabym być tak blisko żeby stopić się w całość. przestrzeni jednak trzeba na dotlenienie wiem. zresztą nieważne. kapie mi z nosa. niedzielne baaaardzo pozytywne marudzenie. bo mi zwyczajnie dobrze i bezpiecznie. niech będzie już wiosna i jedźmy gdzieś. biały śnieg jak oczyszczenie jak czystość najdoskonalsza. może i zbyt infantylnie zabrzmi ale chciałabym być tak czysto dobra. dla ciebie dla nich dla nas... tak naprawdę do latania potrzebna jest mi tylko przestrzeń. wolna jasna bezpieczna przestrzeń taka na przykład jak dziś... rzadko bywa tak jasne niebieskie niebo. jeśli wiesz co chcę powiedzieć.

update. 20:35
tak moja droga kuzynko Olgo. też się uwaliłam czerwoną kadarką. w połączeniu z giga laniem wody z nosa i "Kundunem" i ledwo trafianiem w klawiaturę to zupełnie równie wesołe uczucie. jak mi się skończy ten kieliszek to alternatywnie po lewej stronie stoi 1/3 butelki białego corte antica którą sobie BH otwarł...oooo kicham niemiłosiernie... i wieczór dziś zakończę przytulona do chusteczek a raczej zwijki białego miękiego czegoś do nosa. w sumie też romantycznie...

5 komentarzy:

olga pisze...

sie uwalam czerwonym a co!
oj mycha mycha...
już mi wesoło

olga pisze...

ide do domu. trzy kawy mi nie pomogły. ledwo żyję.

jak dziś u Ciebie?

PiotrTen pisze...

nie; tak mi się wydaje, że z tą DOBROCIĄ to nie ma co przesadzać.
mówisz, że takie połażenie tyle pozytywu czyni?

stula pisze...

powiem Wam że dzisiejszy dzień to pikuś w porównaniu z nocą. miałam giga skurcze jak kichałam to mi leciało jak smarkałam bolało - ogólny koszmar. BH się pewnie wystraszył.

a wino chyba raczej pomogło więc... przynajmniej kaca nie miałam.
wróciłam po 14:00 i tak tu dłubie i tak pewnie do północy...

eve pisze...

no i ja właśnie takich momentów leśnych z najbliższą osobą Ci zazdroszczę... bez rozmazywań się proszę!