niedziela, 31 grudnia 2006

31 grudnia czyli imieniny Sylwestra wszystkim

Sylwkom życzymy dobrego...
jest to pierwszy w moim życiu sylwester luz spokój i wogóle antysylwestrowo jest ok. mam dwa filmy. mam pakę chipsów serowo -śmietanowych i litr pepsi też mam. ogóreczki się chłodzą w lodówie (tak ze słodyczy przeszłam na kwasiory), co tam jeszcze. po południu upiekę górę piersiaków i wraz z makówkami pomknę do męża do pracy. no dobrze, zapodam na paznokcie jakieś gwiazdki żeby niebiańsko było...

WSZYSTKIEGO DOBREGO W TYM NOWYM ROKU!


zapomniałam dodać Lista dziś Lista Trójkowa!!!

16:20 WŁAŚNIE ED TWORZY ALIVE A MNIE SERCE BIJE SZYBCIEJ ODTWARZAM W MYŚLACH FOTOGRAFICZNE FRAGMENTY SAMOCHÓD DALEKA TRASA ZAPACH HUGO ZIMA I EMOCJE... I STILL ALIVE...

całusy dla Crazy Mary co myślisz które miejsce???

PRZY DALSZYM DŻEMIE JUŻ PŁACZĘ...

Aga nie słucha Aga ma teraz południe u siebie. Dzięki Aga za Dżem.

"ci wspaniali ludzie nie powrócą nie powrócą już" (MZ i KK to dla Was chłopaki, czuwajcie czasem nad nami)

czwartek, 28 grudnia 2006

blender forever...

niby nic. a zakochałam się.

zrobiłam się na blond może to przez to. załatwiłam zus w 2 minuty, może ze szczęścia, że tak też się da. ale do rzeczy.

wpadłam głodna do mieszkania. nie jadłam od 7 godzin (co w obecnym stanie jest koszmarem bo mdli odbija się jest niedobrze i wogóle feee). gotowałam wodę włożyłam kostkę warzywną brokuły kalafior i marchewkę. zagotowałam wszystko i zalałam śmietaną a potem... wpadłam na pomysł żeby to wszystko zmiksować blenderem. no i wyszła zupa krem palce lizać czapki z głów podniebienie aż szalało z rozkoszy...

i tak to zakochałam się w zupach a może bardziej w blenderze wszak ma odpowiedni kaształt długi i rozkosz dał jak widać.

środa, 27 grudnia 2006

27-12-2006r.

pusta kartka (czyt. strona openoffica) przede mną i nieodparta pokusa napisania czegoś. i tak się zastanawiam czy pisać o tym, czy właściwie przemilczeć. z jednej strony targa mną; emocjami, myślami, obawami, pytaniami, zachowaniami, objawami a z drugiej – jestem spokojna i wyciszona od środka, mam spowolnione ruchy, myśli i reakcje. wolniej reaguje na to co do mnie mówią i wolniej niż zwykle nawet chodzę (nagle przestałam się spieszyć bo ... nikt mną nie rządzi i nikt nie krzyczy).
idę dziś w stronę gabinetu. okulary słoneczne na nosie w uszach tracy chapman. słońce wychyla się zza drzew, jest poświątecznie słodko. myślę głośno mówiąc do G. że odtąd nie jestem już sama. wbrew wszystkiemu (choremu światu, wojnom, niepewności jutra, terroryzmowi, bałaganowi politycznemu naszego ukochanego kraju, zdrowemu rozsądkowi, ogólnie pojętego strachu o życie) . odtąd jestem w stanie zrobić już wszystko byle by otworzyć G. drzwi do życia. wiem, że może za bardzo wybiegam myślami do przodu (swoją drogą ja nie pojmę polskiego podejścia do sprawy – na zachodzie nie bada się kobiet w wysokiej ciąży u nas tak, na zachodzie im wcześniej zjawisz się w gabinecie tym lepiej bo można zapobiec ewentualnym problemom, u nas – odsyłają do “za miesiąc“ - a co ja mam przez ten miesiąc? siedzieć jak na szpilkach i drżeć z obawy?). ale jakoś dam radę, będę z ufnością śmiało dążyć przez kolejne tygodnie, oby pomyślnie do przodu.
zalecenia – nie denerwować się, nie męczyć, nie wykonywać żadnych fizycznych akrobacji, nie wspinać się. jeść dużo owoców, warzyw. myśleć pozytywnie i SPOKOJNIE miarowo żyć...


Pytać zawsze - dokąd, dokąd?
Gdzie jest prawda, ziemi sól,
Pytać zawsze - jak zagubić,
Smutek wszelki, płacz i ból

Chwytać myśli nagłe, jasne,
Szukać tam, gdzie światła biel,
W Twoich oczach dwa ogniki,
Już zwiastują, znaczą cel,

W Twoich oczach dwa ogniki,
Już zwiastują, znaczą cel.

Świecie nasz, świecie nasz,
Chcę być z Tobą w zmowie,
Z blaskiem twym, siłą twą,
Co mi dasz - odpowiedz!

Świecie nasz - daj nam,
Daj nam wreszcie zgodę,
Spokój daj - zgubę weź,
Zabierz ją, odprowadź.

Szukaj dróg gdzie jasny dźwięk,
Wśród ogni złych co budzą lęk,
Nie prowadź nas, powstrzymaj nas,
Powstrzymaj nas w pogoni...

Świecie nasz -
Daj nam wiele jasnych dni!
Świecie nasz -
Daj nam w jasnym dniu oczekiwanie!
Świecie nasz -
Daj ugasić ogień zły!
Świecie nasz -
Daj nam radość, której tak szukamy!
Świecie nasz -
Daj nam płomień, stal i dźwięk!
Świecie nasz -
Daj otworzyć wszystkie ciężkie bramy!
Świecie nasz -
Daj pokonać każdy lęk!
Świecie nasz -
Daj nam radość blasku i odmiany!
Świecie nasz -
Daj nam cień wysokich traw!
Świecie nasz -
Daj zagubić się wśród drzew poszumu!
Świecie nasz -
Daj nam ciszy czarny staw!
Świecie nasz -
Daj nam siłę krzyku, śpiewu, tłumu!
Świecie nasz -
Daj nam wiele jasnych dni!
Świecie nasz -
Daj nam w jasnym dniu oczekiwanie!
Świecie nasz -
Daj ugasić ogień zły!
Świecie nasz...

Świecie nasz, świecie nasz,
Chcę być z Tobą w zmowie,
Z blaskiem twym, siłą twą,
Co mi dasz - odpowiedz!


darmowy hosting obrazków

Nadia

piątek, 22 grudnia 2006

22-12-2006

muzyka mnie rozczula. przechodzi przeze mnie ciepło i radośnie jak idę chodnikiem a wielki samochód wjeżdża w sam środek kałuży. mam mokre spodnie i płaszcz. nie klnę. śpiewam czekaj na wiatr niech uleci w górę hen nie musisz się bać póki skrzydła wiary masz .
dogadujemy się co do potraw wigilijnych. tradycje kulinarne zazwyczaj wędrują wraz z kobietą ale u nas będzie inaczej - barszcz z uszkami zamiast owocówki. właśnie skończyłam kapustę z grzybami i oblizałam już łyżkę z moczki; obiecałam i zrobię makówki. karp już dawno się mrozi. jeszcze przygotować fragment biblijny, stół z obrusem siankiem i opłatkiem. już mi gule w gardle stoją. nie umiem ogarnąć tego myślami. tej całej aury która nad nami czuwa dając znaki anioł beskidów i inne. rozmawiam ze znajomą którą w ciągu miesiąca postarzało życie o pięć lat. zapraszam odruchowo na święta. myślę, hmmm życie co dla nas jeszcze masz? mam dom i kochanego człowieka, mam zdrowie i wspaniałą rodzinę. marzy mi się posiedzenie prz ciepłym kominku u teściów, wesoły drugi dzień z Nadią i resztą załogi naszej (prawie już) dziwiątki. tak moi kochani jeśli tylko Najwyższy pozwoli to za rok będziemy już z Groszkiem w trójkę (stula-paśny-groch-team).


zdrowych wyjątkowych takich jakie wymarzyliście sobie z ukochaną osobą z bliskimi wśród przyjaznych twarzy i myśli wśród śpiewu kolęd i zapachów kulinarnych z czystym sercem i duszą z radością, że właśnie przyszedł na świat Ktoś kto nadaje każdego dnia na nowo sens naszej wędrówki tu na ziemi...


Podszedł na palcach niedowiarek
bo Konstytucja nie zabrania
do Matki Bożej. Mówił do Niej
- tak nam się wszystko poplątało
partia przy końcu zbaraniała
niech cię za rękę choć potrzymam
w Noc Szczęśliwego Rozwiązania


Boże Narodzenie, ks. Jan Twardowski

wtorek, 19 grudnia 2006

niedziela, 17 grudnia 2006

17-12-2006r.

nieskromnie powiem o TEJ stronie i polecę TEN tekst.

środa, 13 grudnia 2006

13.12.2006r.

czy święta powinno się czuć? jaki zapach mają święta? mandarynek?
muszę iść do spowiedzi.
czekam na te święta. pierwsza wspólna jedyna wieczerza wigilijna. paśny i ja. wyzwanie kulinarno-kulturalno-magiczne dla nas. cieszę się, ciarki na plecach. karp mrozi się już z czosnkiem. powoli spisuję listę zakupów na kartce. czekam na pachnące drzewo – coroczna zdobycz męża z lasu. czekam na to by móc je ubrać po swojemu przy muzyce i w spokoju. a jak pachnie muzyka?
w tym roku jest inaczej. nie muszę zabijać się pracą fabryczną, choć każdy telefon i każdy sms doprowadza mnie do niemalże płaczu, nie umiem sobie z tym poradzić. za to w stowarzyszeniach spokojnie, magicznie, inaczej. wychodzę na ulicę, spokojnym krokiem idę na autobus, pomagam dziadziusiowi podnieść laskę, uśmiecham się do całującej się pary nastolatków. pije opuncje figową z Sylwunią i myślę sobie – zapach świąt to ciepło i dobro wypływające z ust rąk nóg warg myśli marzeń to zwyczajne kochanie siebie nawzajem wśród bliskich, to zwyczajne dobro i szacunek wśród nieznanych sobie osób.


7352374_100_3398.jpg

update 16.12.2006r.
bo jak wyciągnęłam wczoraj z piekarnika pierwszego naszego domowego piernika to ... zapach dotknął nawet najgłębsze pokłady moich zmysłów. no i koncert PJ w Polsce. no i ...

niedziela, 10 grudnia 2006

10-12-2006

II niedziela adwentu

po śniadaniu zapalone dwie świeczki przy adwentowym wieńcu. już dwie.

jest takie miejsce i on ma taki głos, ciepły i dobry, taki głos nigdy nie kłamie i mocno wierzy w to co mówi. kiedyś w okolicach gorzkich żali wytłumaczył mi owy głos, w owym miejscu, jak bardzo trzeba sobie uświadomić swoją samotność żeby móc dalej wędrować. dziś całkiem przypadkiem, a może nie przypadkiem, ten głos mówił krótko, ku zaskoczeniu wszystkich, “przygarniajcie siebie nawzajem”


Opening%20the%20Heart%20of%20Compassion.7352378_100_3405.jpg

sobota, 9 grudnia 2006

dziś cytaty 09-12-2006r.

zdanie Eliota z “Kartek z podróży”: “Kto chce radości, niech się weseli, bo jutro skryte w niepewności...” Dziś cieszę się każdą chwilą życia, tej najważniejszej i najbardziej olśniewającej podróży.

Gdy zmarła moja mama, obiecałam sobie cieszyć się zawsze wraz ze wschodem słońca, każdego ranka na nowo. Dostrzegać przyszłość, ale nigdy nie poświęcać dla niej teraźniejszości. Przyjmować miłość, ilekroć spotkam ją na swej drodze, i przenigdy nie odkładać niczego, co może mnie uradować.

Umierający mówili mu - “niech pan nie traci ani sekundy, niech pan mówi ludziom, że ich kocha! Dlaczego wcześniej nie wiedziałem, że jedyne, co naprawdę się liczy, to głębokie porozumienie serc, dzielenie się miłością i przebaczeniem???”

Jesteśmy wiecznie przerażeni, zamknięci, opanowani przez tak wiele niepożądanych stanów umysłu, że aż kulimy się pod ich naporem. Przychodzi lęk – zamykamy się; przychodzi zwątpienie – zamykamy się, przychodzi gniew – zamykamy się. A przecież w najtrudniejszym okresie człowiek jest w stanie przetrwać tylko dzięki drugiemu człowiekowi.

Ciągle uczę się pokory, wrażliwości na drugiego człowieka. Cztery lata temu urodził się Antek, który jest zdrowym chłopakiem. Budzę się rano i powtarzam sobie: to jedyny w swoim rodzaju cud jaki mógł mi się zdarzyć, że jesteśmy mimo osobistych dramatów, mimo tragedii, jakie przeżywa ten świat,

Akceptacja czy walka? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Myślę, że trzeba być bardzo ostrożnym w czytaniu rzeczywistości. Sens tego świetnie oddaje modlitwa św. Franciszka: Boże, daj mi siłę, żebym mógł zmienić to, co mogę zmienić, i mądrość, żeby odróżnić t, co mogę zmienić, od tego, czego nie mogę.

Nie wtedy, gdy dni życia przeminą bez jednej troski, a noce bez pragnienia i żalu, naprawdę staniecie się wolni. Lecz dopiero wtedy, gdy nadzy i swobodni uniesiecie się nad wszystko, co wasze życie spętało.



She%20Rode.JPG

czwartek, 7 grudnia 2006

2006

czas na podsumowanie roku 2006r. przełomowy jakiś, inny niż wszystkie, z ciągle budującą się miłością, z hiperprolaktynemią, z wyjazdami do Pragi, Słowenii, Chorwacji; w góry których ciągle i stale nam mało; wreszcie ze ślubem, z operacją, z budowaniem rodziny, z czterema miesiącami L4... itd

patrząc na nas, to był to rok w którym pojawiło się najmniej zgrzytów i nieporozumień. w którym każde umiało mówić o tym co czuje i czego oczekuje. szczerze. mimo bólu i łez ale szczerze. nieraz słowa usłyszane bolały ale wiem, że przez to nigdy – powtarzam – nigdy nie zostałam okłamana przez człowieka mojego życia. i wszystko co zostało powiedziane miało sens i wagę! dziś jesteśmy mąż i żona. i gdyby ktoś w czerwcu 2006r. zapytał nas o ślub – popatrzylibyśmy pewnie na siebie wzruszając ramionami.

jedno z drugim się przeplata a nic nie dzieje się bez powodu...

osobiście dla mnie był to rok raczej chorobowy. nie podejrzewałabym siebie o to co się stało. jakieś dziwne sprawy łącznie z 7 cm obcym, który siedział we mnie od ok. 20 lat. pozbyłam się go wraz z 14 cm śledziony. jestem sobie teraz pani bezśledzionowa i trzeba jakoś żyć. nie ma wyboru. 3 lipca 2006r. (poniedziałek) zapamiętam do końca życia jako dzień w którym utraciłam coś drogiego. za mało chyba o tym rozmawiałam z bliskimi. teraz z perspektywy czasu widzę niestety, że psychika nie jest czymś co naprawia się i regeneruje od razu. mam żal do siebie, że nie wypłakałam tego bólu wtedy. teraz jest trudniej, ciężej choć na pozór tego nie widać przecież. zaszyło się głęboko. ale jest dobrze już.

idzie nowe. wiem to...

tęsknota za wyjazdami spontanicznymi jest ogromna. z utęsknieniem wspominam lata kiedy to mieliśmy więcej czasu i możliwości na co weekendowe wyjazdy w nieznane. tegoroczne wszystkie te miejsca od Pragi, przez jaskinie Krasu morawskiego po Słowenię; Beskid ukochany, kojący wszystkie bóle; mistyczne mgły i plejady gwiazd, pomarańczowy księżyc i weranda tylko nasza. wspólne kilometry zielonym. nie mieliśmy wakacji w tym roku. ale były momenty chwile ciepłe i magiczne, które zostaną w pamięci na długo. (zachód słońca w Piranie i białe szczyty alp – jakbym bajkę przed oczami miała do tej pory).

na długo...

ślub był i biała suknia i frak. oby nas nigdy nie znudził pocałunek na “dzień dobry”. chce Ci powtórzyć pewne słowa już raz napisane (maj 2006r.), że jesteś moją ukochaną i jedyną pirańską tęczą z kolorów życia. kocham Cię.

i trochę statystyk:

płyta roku – moje osobiste odkrycie Miles`a Davisa
film roku - Babel
książka roku – Daleko jeszcze dalej. Budrewicz
smutek roku – 3 VII
rozczarowanie roku – koniec bliskiego nam małżeństwa
koniec - zaufania do (za bardzo smutne)
nowe - znajomość cudna zresztą z Sylwunią B. i Elficą.
nadzieja na 2007 – Groch (wiadomo)


----------------------------------------

i jeszcze coś dopiszę; tekst kobitki z broszki (www.broszka.pl - polecam!) bo faktycznie trzeba wziąć się w garść i pomyśleć nad tym co trzeba zrobić ze swoim życiem!!!

"Co jeszcze można zrobić, a boimy się, albo znajdujemy wymówki? Pójść na terapię, zacząć haftować, zrobić coś ze zdradami męża, na które przymyka się oczy, urodzić dziecko, zmienić mieszkanie, czy pracę, powiedzieć szefowi o swoim ukrywanym gdzieś głęboko pomyśle, wyjechać daleko samemu na miesiąc, kupując tylko bilet i nie rezerwować 5-cio gwiazdkowego hotelu, zadbać o swoje zdrowie, zrobić sobie odjechaną fryzurę, pójść na wymarzone studia, mimo, że nasz wiek już nie pasuje do lat studenckich, zdobyć się na długo odkładaną rozmowę na trudny temat, zrobić striptiz przed mężem podczas romantic wieczoru (zobaczycie, w jakim będzie pozytywnym szoku), zaprosić partnerkę w jakieś niesamowite miejsce, choć ona myśli, że nic już ciekawego Was wspólnie nie spotka..."

no...

środa, 6 grudnia 2006

06.12.2006r.

ulubiony wiersz Adama Ziemianina.
w wykonaniu SDM cudo.


Modlitwa końca mojego wieku

Ty który śmieszne kawki
nauczyłeś latać
Ty który jesteś z tego
i nie z tego świata

Uchowaj dzisiaj od nienawiści
Moje serce moje oczy moje myśli

Ty który stworzyłeś
jaśminu gałązkę
Ty który orzech włoski
zawiązujesz w piąstkę

Zachowaj dzisiaj od nienawiści
Moje serce moje oczy moje myśli

Ty który kaczeńce
wymyśliłeś dla nas
A żaby nauczyłeś
nocnego kumkania

Odwróć dziś - proszę - od nienawiści
Moje serce moje oczy moje myśli

Ty który do morza
Prowadzisz swe rzeki
Ty który zmęczonym
zamykasz powieki

Nachyl dziś - prosze - w strone miłości
Moje serce moje myśli moje oczy

poniedziałek, 4 grudnia 2006

04-12-2006r.

Barbórka; jak co roku życzenia dla Adama i dla Crazy Mary.

dziś padło pierwszy raz pytanie, z cyklu głupich, co z sylwestrem? a my mamy plan o którym nikomu nie powiem; tak, kameralna impreza odbędzie się ... wiesz co, my to mamy jakiś zwyczaj dziwnych budynków. sie uśmiałam. będzie cudnie.

dopijam kawę i lece zarobić trochę grosza, pozałatwiać pizetju i inne.

sobota, 2 grudnia 2006

02-12-06r.

w całym moim życiu kibica piłki nie wyobrażałam sobie, że mogę usiąść przed ekranem (raczej odbiornikiem radiowym) gdzie będzie trwała walka o ZŁOTO NASZYCH!!! jak zdobędziemy złoto kupuje koszulke reprezentacji i będę w niej dumnie chodzić!!! czapki z głów panowie i panie!!!

3 grudnia 2006r.

jesteśmy wicemistrzami świata; wygrywając 10 spotkań bez utraty punktu; Brazylia była kosmiczna.


Paweł Zagumny Mariusz Wlazły Daniel Pliński Łukasz Kadziewicz Michał Winiarski Sebastian Świderski Piotr Gacek Wojciech Grzyb Łukasz Żygadło Michał Bąkiewicz wszyscy dla śp. Arka Gołasia.

piątek, 1 grudnia 2006

1 grudnia 2006r.

piąty grudzień rozpoczynam tutaj.
emocje czasem to zły doradca.
mam dziś przemiłego gościa.
wyciągnęłam z zamrażarki kawałek lata. słodkie soczyste czerwone truskawki.
premie świąteczną zamieniłam na kremy i żele na blizne.
dostałam zaproszenie na zjazd socjologów do krakowa.
kupiłam Ćmie bilety na koncerty ska i reggae.
jestem uspokojona.
mąż jak wraca zdenerwowany chce sprzątać myć i kwiatki przesadzać. kocham go.
grudnia sie boję choć nastawiłam się po raz pierwszy NIEOPTYMISTYCZNIE. więc będzie na odwrót.

biegnie biegnie łoś
może rzuci coś...
zestawik z winem australijskim pana marka niedźwieckiego chciałoby się.

czwartek, 30 listopada 2006

30-11-2006r.

zawsze jak mam napisać, że nie jest wesoło to zastanawiam się nad tym dość długo. po co dołować jeszcze bardziej skoro i tak jest jak jest - smutno. czwartek jeszcze się nie skończył a mam wrażenie, że jesteśmy szarzy, zmęczeni, smutni, zdegustowani, zamartwieni. rozkładam ręce, brak słów i to nie jest smutek jesienny. dziś rano jak zobaczyłam człowieka za którym poszłabym w ogień wydawało mi się, że widzę go w czarno-białych barwach; był szary, wręcz przezroczysty. nigdy wcześniej nie byłam tak pewna tego, że to co się dzieje w naszym kraju plus dziwne układy wewnętrzne plus fabryczne plus czasem i rodzinne są ZABIJAJĄCE POWOLI CICHO I SKUTECZNIE.

poniedziałek, 27 listopada 2006

27-11-2006r.

po siedmiu godzinach wchodzę do ulubionego mieszkania. parzę earl grey mocną. załączam Sinead (downpressor man pięć razy wkoło). nie obchodzi mnie już nic. jem na szybko płatki czekoladowe z maślanką, przeglądam gazetę przy której zakupie ekspedientka popatrzyła mi na brzuch, na co grzecznie odpowiedziałam, że to profilaktyczny zakup. podgrzewam krokiety na kolację z mężem. na środę muszę załatwić auto do kliniki. w pizetju zgubili moją deklarację a o duplikat muszę prosić w fabrycej własnej (koszmar - już widze problem z datami nazwiskami itp). wybory w mieście wygrała pani na którą liczę choć pewnie się przeliczę. zabieram się za tworzenie galerii z naszych włóczeń się. mam pomysł na osobistą stronę o ... powiem wkrótce. rysuję z nadką choinki i gwiazdki. uciekamy na nich do nieba. kapie małej z noska, pierwsza brzydka sprawa z chorobą. gramy jazz na mini-pianinie. przekładam kolejną kartkę kalendarza na nowy tydzień. nosze się z zamiarem ugotowania pierwszego w życiu rosołu. czytając Z wymiękam, "jest coś, co w nas nie umiera nigdy - twierdzą mędrcy od początku świata. to miłość. wszystkiemu, co nią nie jest, pozwólmy umrzeć". "Kto chce radości, niech się weseli tu i teraz, bo jutro skryte jest w niepewności..."

udanego tygodnia.

piątek, 24 listopada 2006

marzenia o Groszku

powiem tak, odetchnęłam. ciągle się martwię ale odetchnęłam. i jego biały kołnierzyk koszulki i biały fartuch lekarski i do tego białe włosy sprawiły jakby mi anioł zaśpiewał “że teraz można, że nie trzeba czekać roku, że ...” gdzie się zgubiła ta ja która zarzekała się, że po trzydziestce mogę pomyśleć o dziecku i to ewentualnie. nie ma takiej siły która mnie teraz powstrzyma choć pokornie modlę się o to (czasem przecież los planuje inaczej). wychodząc z gabinetu czułam jak śmiało i płakało na raz mi się wszystko. nie ma co zapeszać ale bez emocji i tej radości nie byłoby życia, dni by się zlewały a sens zgubiłby się już dawno temu. mamy nowe zadanie takie na całe życie

no i ta muzyka:

The Human Game - Lisa Gerrard & Pieter Bourke
Time After Time - Miles Davis
Cantara - Dead Can Dance
Karmacoma; Special Cases; Teardrop - Massive Attack


środa, 22 listopada 2006

22-11-2006r.

Krzyż

Mój krzyż co przyszedł z niewidzialnej strony
zna samotność w spotkaniu przy stole
niepokój i spokój bez serca bliskiego
wie że mąż wzdycha częściej niż kawaler
nie dziwi się już Hegel że w szkole dostawał po łapie
nie każdy go rozumiał
krzyż wszystko uprości
nie człowieka --- o miłość prosi Boga
od tego zacząć żeby iść do ludzi
wie i nie mówi bo słowom przeszkadzają słowa
milczenie nawet rybkę w akwarium obudzi
dopiero żyć zaczniesz gdy umrzesz kochając
mój krzyż co przyszedł z niewidzialnej strony
wie że wszystko wydarzyć się może
choćby nie chciał tego
na przykład wilia z barszczykiem czerwonym bez śniegu
choć przecież zima w sam raz o tej porze
czasami krzyż ofuka uderzy ubodzie
z krzyżem jest się na zawsze by sprzeczać się co dzień
jeśli go nie utrzymasz to sam cię podniesie
a szczęście tak jak zawsze o tyle o ile
bywa że się uśmiecha gdy myśli zapewne
chce mnie zrzucić
zobaczysz że ciężej beze mnie


Jan Twardowski


23.11.2006r. [*]

Życie

życie nie dokończone
gdy oczy ci zamkną i zapalą świecę
miłość spełnioną i nieudaną
płacz przed jedzeniem
między mądrością i zabawą
Bożej powierzam opiece


Jan Twardowski

poniedziałek, 20 listopada 2006

20-11-2006r.

kolejny tydzień rozpoczęty. mogę już spacerować dwie godziny po lesie rudzkim ale nie mogę pojechać zobaczyć ostatnich dni z życia Doliny Rospudy, rzeki 9 jezior, wspaniałej storczykowej doliny która zostanie zabita autostradą! jestem poruszona decyzją.

sobotni “Babel” Inarritu; globalna entropia. brak porozumienia. film o tym jak wrażliwą i kruchą istotą jest człowiek, a kiedy dochodzi do przerwania łańcucha, to nie dlatego, że jedno ogniwo było zepsute, ale cały łańcuch. i nie trzeba się zgubić pomiędzy Marokiem a Tokio. najbardziej przerażają formy samotności i izolacji w rodzinie, między najbliższymi ludźmi.

niedzielny “Cholonek” Teatru Korez (adaptacja powieści Janoscha Dobry Pan Bóg z gliny) pierwsza część cała w śmiechu. śląska gwara, śląskie zwyczaje, śląskie klimaty. druga część jest dramatyczna. odechciewa się śmiechu. przychodzi zastanowienie. bo Ślązacy, mimo że są stąd, muszą tu cały czas walczyć o swoje, że to region tarmoszony przez historię.

nagraliśmy trójkowy koncert Kepa Junkera. odsłucham dzisiaj.

piątek, 17 listopada 2006

17-11-2006r.

słońce świeci cieszą się dzieci
cieszę się i ja

a poważnie
fala optymizmu i radości jakaś dziwna. bo świeci słońce, bo odwiedziły mnie bliskie osoby, bo mąż zabrał na kolację, bo kupiłam bilety na przedstawienie teatralne, bo plany jakieś są, bo jesteś bo jestem.
boje się ostatnio cieszyć w pełni. boję się, że znowu coś tam. ale nie pozwolę żeby ktoś lub coś odebrało mi małe codzienne szczęścia, cuda dnia powszechnego.


"Drogowskaz"

Jestem drogowskazem,
który nie może ruszyć w drogę,
którą pokazuje
Jeżeli ruszę nią,
kto za mnie wskaże kierunek tym,
którzy nadchodzą,
młodzi, wciąż nowi?
Wielokrotnie próbowano mnie odwracać,
abym wskazywał mylną drogę
Ale jestem jak słonecznik,
Pokazuję wciąż ten sam kierunek:
ku słońcu.

(...)Trzeba żyć.
Po prostu trzeba żyć.


Jan Rybowicz

czwartek, 16 listopada 2006

środa, 15 listopada 2006

15-11-2006

gdyby każdy dzień był taki jak wczoraj to gadałabym do siebie. za bardzo ścisnęłam sznurki i nie potrafię odpoczywać. znajomi piszą mi żeby robić to ile wlezie. szukam czegoś do pisania. szukam już zaczepek twórczych. dziś wpadnie S. na herbatę potem M. obciąć moje włosy. wieczorem marzę o warzywach nawet i gotowanych na parze ale w knajpie gdzieś między ludźmi. jestem stadną jednostką muszę rozmawiać, lubię słuchać i lubię jak mnie się słucha. dla wszystkich którzy martwią się o moje zdrowie pisze szczerze, że - boli mnie zrastająca się rana i pośladek od zastrzyków przeciwzakrzepowych; boli mnie prawe ramię i cała ręka prawa; lewa dłoń od welfronu i czasem plecy od leżenia. ale moi drodzy ogólnie jest dobrze i nie ma co narzekać. szwy wyciągnięte przez męża. nic tylko dochodzić do siebie. tylko muszę skupić się na czytaniu książek, jakieś film obejrzeć i nadal trwać w nurcie realnego optymisty... wogóle to zamierzam dziś upiec pierwsze ciasto w tym lokalu!

wtorek, 14 listopada 2006

14.11.2006r.

pierwszy spacer. bolą uszy i brzuch. ale miło jest. cały dzien u Anki. podziwiam ją, że wytrzymuje 24 godziny z Księżniczką. powoli zbieram się do pionu. czasem jeszcze gorączka zaskoczy czasem zawrót głowy. słucham muzyki i oglądam kartki z życzeniami ślubnymi. stoje lekko w miejscu. dobrze mi.

jeremy

sobota, 11 listopada 2006

jesień 2006r.

02.11.2006r. czwartek Katowice – Ligota
pokój nr 9 z trzema paniami w tym jedna siostra zakonna z niebiańskim spojrzeniem. dziwnie ale bezpiecznie...
było...

piątek (27.10.2006r.)
samochód, jazda z butelkami, owocami; rybnik – kraków – katowice. stres. katar. kaszel. gorączka. Rynek krakowski i spacer (jakbym szła obok siebie). jemy ulubione naleśniki ze szpinakiem i brokułami; kapią mi łzy z oczu z kataru z emocji z niemocyz wysiłku ale przecież trzyma mnie tylko to, że jutro jeden z ważniejszych dni w moim życiu!

SOBOTA (28.10.2006r.)
1:30 jeszcze nie śpię; 2:30 powoli zamykają mi się oczy. budzę się o 6:10, prysznic, kawa i lekki stres na śniadanie; jadę pod salon, zapominam welonu, wracam. S. siedzi już na krześle, K. maluje mi moje pięknie wyhodowane paznokcie, M. czesze mnie zakłada welon i wogóle podoba mi się to co stworzono na mojej głowie. dzieci na ulicy widząc mnie krzyczą “patrz, pół pani młoda”. odbieram bukiety dla rodziców, oglądam mój ślubny – jest taki jaki sobie wymarzyłam. wracam do domu. L. maluje już Ćmę; potem siadam ja, dopiero w butach i sukni całość wygląda tak jak miałam w planach. dzięki Ci Boże za to, przepraszam za chwile zwątpienia. spokój miałam w sobie do momentu jak przyjechali dziadkowie i reszta rodziny. zerkając przez okno i widząc już podjeżdżający samochód z moim JK zrozumiałam, że to już, że to ten moment. spokój i opanowanie, wewnętrzna radość. błogosławieństwo rodziców. jazda przez las w słońcu i rudych liściach do kościoła (naszego ukochanego od św. Wawrzyńca). pare zdjęć przed mszą, witanie gości. radość. i wreszcie wejście do kościoła z uśmiechniętym księdzem w środku. czas mszy był chyba najdostojniejszym i najmilszym etapem całego dnia. dopiero w połowie zaczęły mi drżeć nogi. przysięga przed Bogiem i świadkami - wypowiedziana pięknie i pewnie, z delikatnym wzruszeniem w głosie. patrzę w oczy JK widzę ciepło i dobroć – mówi specjalnie dla mnie “ciebie violu”. śmieje mi się głowa, śmieje mi się całe wnętrze. życzenia księdza to w zasadzie pierwszy autentyczny moment wzruszenia, łzy spływają po policzkach (twardo wytrzymałam w trakcie czytania mojej siostry). wychodzimy przed kościół, życzenia, wzruszenie przy życzeniach S. R.A. A. milion kwiatów i prezentów. każda najmniejsza rzecz cieszy nawet elfik na szczęście. w drodze na salę sesja zdjęciowa. pierwszy taniec przy Kenny G. i podziękowania dla rodziców, obiad, tort. uciekamy do lasu do rudych kolorów do spokoju zapachu. potem już tylko zabawa, w którymś momencie zerkam zza stołu na bawiących się naszych gości i ... nie umiem uwierzyć, że to nasi ludzie, nasi bliscy przednio bawią się na naszym weselu!!! ciarki przechodzą mnie po plecach, wzruszona i radosna wywijam z mężem przy rytmach weselnych (dobre dobre). tchu czasem brakuje bo wszyscy chcą zatańczyć z młodą. popijam delikatnie białe wino i mam wrażenie dobrej imprezy której wraz z Paśnym jesteśmy autorami dedykując ją dla naszych bliskich. w okolicach czwartej nad ranem padamy w łóżku zmęczeni. teoretycznie zmęczeni.

niedziela (29.10.2006r.)
śniadanie z naszymi gośćmi hotelowymi. rozmowy, podziękowania, zaproszenia. pakujemy plecaki i wybieramy się na “trzydniówkę” po weselną. po zmroku docieramy do krynicy do naszego “domu z duchami”. zajadamy sery z żurawiną zapijając butelkami czerwonego wina, wspominamy, wrażenia na gorąco. jest pysznie!!!

poniedziałek (30.10.2006r.)
przebudzenie. powolne niczym nie przyspieszone wstawanie z łóżka w radości, wolności i wypoczynku. za oknem pierwszy śnieg, przymrozek. przełęcz tylicka, cerkwie łemkowskie, wody lecznicze. autentyczny dzień radości z życia, z siebie, z wolności. siadamy wieczorem na naszej werandzie. nic dodać nic ująć. czerwone wino i nasze ciepło. pachnie świeżym górskim powietrzem. kocham.

wtorek (31.10.2006r.)
rano muzeum i Nikofor. pijemy wodę i chłoniemy zielony kolor bananowców i bambusów. spokój o jakim marzyliśmy przez cały rok. łapczywie łapiemy te momenty z świadomością, że długo się nie powtórzą. jedziemy przez Muszynę, Piwniczną, Rytro do Starego Sącza. w Marysieńce pijemy pyszną kawę i jemy przepyszny obiad! szukamy noclegu. w Słoneczku opychamy się roladami i kotletami weselnymi (gdyby nie ta żurawina). urodzinowo dla rodziców zamawiamy box Marka Grechuty.

środa (01.11.2006r.)
msza u Klarysek w Starym Sączu w kościele św. Kingi. powolna podróż w stronę domu. kawa w Nowym Targu we włoskiej kafejce. wizyta u rodziców. cmentarz. oglądamy zdjęcia z wesela. nie śpię pół nocy. marzę o spokojnym śnie, może kiedyś jeszcze.

czwartek (02.11.2006r.)
pobudka 5:15. klinika. jestem jeszcze żywa. zobaczymy kiedy zdołam tu jeszcze kiedyś naskrobać?
przeczytałam zalecenia anestezjologa. postaram się.

wtorek (07.11.2006r.)
pamiętam dreszcze i zimno zaraz po powrocie z bloku na salę pooperacyjną. pamiętam zapach męża przy mnie i jego ciepłe ręce. pamiętam całą rozmowę z nim i potem już ciepło... pamiętam ból i odmawiane po cichu modlitwy. pamiętam pierwszy szok po zobaczeniu rany i szwów (17chyba). pamiętam pierwsze drżenie kolan i zawroty głowy przy pierwszych samodzielnych krokach przez korytarz w drugiej dobie pooperacyjnej. pamiętam wizyty najbliższych. z godziny na godzinę nabieranie siły i radości do życia. pierwszy kleik i zupka warzywna; kisiel i ziemniaczki. zielona herbata w kawiarence na dole wśród żywych dodała mi skrzydeł. poniedziałkowy spacer z mężem korytarzami kliniki i winda tylko dla nas. wszystkie noce oprócz ostatniej były bogate w sny (chyba po morfinie). po pierwszej kąpieli czułam się jak po tygodniu w spa w krynicy. wszystkim mówiłam, że udaję chorą. bywały momenty kryzysu i fizyczne i psychiczne ale z taką rodziną jaką mam to można góry przenosić!
a więc wyleżałam się tutaj, jestem wśród żywych i sny mam iście kulinarno-erotyczne,

dziś 11 listopada 2006r. szwędam się w pidżamach i szlafroku. popijam sok buraczano-jabłkowy. jem suchary i wyciągnęłam pangę z zamarażarki. Ćma mi posprzątała mieszkanie i za chwilę poplotkujemy i obejrzymy ok. 700 zdjęć z wesela. ba.

6985493_img_5548.jpg


7057872_img_5554.jpg

czwartek, 9 listopada 2006

09.11.2006r.

już jestem. żyję. jak chwilę odpocznę to opowiem co nieco.

czwartek, 26 października 2006

1 dzień do ślubu

parzę rumianek czarny bez truskawkę z wanilią dodaję miód lipowy i cytrynę. wieczorami pijemy grzańca z sokiem malinowym. maczam kawałki czerwonego grapefruita w cukrze. płuczę gardło szałwią. tak proszę państwa mamy grypę. walczymy jak możemy.
pogoda wciąż nieprzerwanie piękna. giba mówi że znalazł super miejsce na reportaż ślubny. f. dzwoni czy może on i dzieci (dzieci?). odbieramy prezenty i życzenia (już). znajomi proszą o nowy adres i nazwisko bo chcą kartki posłać. chwilami czuję się jakbym stała obok siebie i spoglądała na to całe zamieszanie. jestem wystraszona ale odważna; zadziwiona ale pewna siebie; zestresowana ale szczęśliwa. to już za 1 dzień!!!
zaraz w niedzielę wyjeżdżamy. umówmy się, że odezwę się ok. 15 listopada.
trzymajcie kciuki! <?B>

wtorek, 24 października 2006

1 wieczór i 3 dni przed ślubem czyli 24.10.2006r. wtorek

wieczór spędzony przy lepieniu na butelki z etoh naszego logo weselnego. uświadomiłam sobie nagle w trakcie tego lepienia, że jestem ostatnią noc (bo jk na dyżurze) sama jako narzeczona. krótki ten stan narzeczeństwa, krótki ale intensywny i pracowity.

pamiętam jak weszłam tutaj pierwszy raz; zmęczona i zmarznięta po łyżwach. zaparzył mi wtedy zielonej herbaty. liście pływały w 3/4 szklanki. siedziałam na ziemi w dużym pokoju i gadaliśmy o czymś mało istotnym. wizyta była właściwie mało istotna i taka jeszcze wtedy nic nieznacząca. następna była już bardziej romantyczna (zaproszenie niby na kontemplację mistyczno-egzystencjalną). otworzył mi drzwi w garniturze a w mieszkaniu zapalił z 50 świeczek. stałam osłupiała i zdziwiona. pamiętam jak w nocy pocałował mnie raz w szyję i dwa razy w ramię. kolejne wizyty coraz to bardziej nabierały kolorów, emocji, uczuć, tempa; rozmowy przy winie; filmy. smakowanie i uczenie się siebie; coraz więcej swoich rzeczy tu zostawiałam, na równi tych namacalnych jak i tych które się jedynie w powietrzu unoszą. cała paleta zachowań i odruchów. od płaczu po śmiech boski. ile rzeczy powiedzianych i ile spojrzeń, dotyków, kołysań, przytuleń. pierwsze nieśmiałe pocałunki i odkrywanie swojego piękna w sposób najdelikatniejszy, dostojny, bez pośpiechu. pierwszy płacz i pierwsze godzenie się. miejsce które właściwie nazywam “naszym domem”. w kolejnym roku wspólnego mieszkania po raz kolejny wchodząc do łazienki ciągle nie mogę się nacieszyć widokiem, że moja szczoteczka leży obok drugiej; że wieszam nasze pranie; że gotuję dla naszej dwójki; że związek dwóch ciał i dwóch dusz, że ... tyle pracy przed nami.

odebrałam suknię. hm... jak do tego białego cuda dojdzie odpowiednia fryzura i odpowiedni makijaż i ogólnie boskie nastawienie to ... wyjedzie stula w bieli z ukochanym przed ołtarzem.

a teraz polecę zmyć stwardniałą nieco maseczkę z glinki zielonej. przepraszam.

niedziela, 22 października 2006

22.10.2006r.

myślę sobie, że moje przyjaciółki wiedzą najlepiej jaki rozmiar bielizny noszę. dostałam pare kompletów na panieńskim i pasują do ciała idealnie. poza tym otrzymałam kostkę z pozycjami i kamasutra kadzidełka, pare wyroków i przykazań dobrej żony. pare baniaczków carlo rosi poszło i serów z żurawiną. Oluś nas zabawiał a po północy sama z kieliszkiem wina gapiłam się w naszą zieloną lampkę i myślałam... bosz za tydzień to już żona będę.

cały tydzień zbierałam się żeby opisać zeszły weekend. bo w związku z tym, że piątek był ostatnim dniem fabrycznym to postanowiłam lekko upić się wieczornie winem, zalać wszystkie smutki, wyrzucić wszystko to co było złem fabrycznym. ale... od czego ma się narzeczonego, ano od tego, że porwał mnie z plecakami w Beskid. nocleg pod Żywcem w zielonym pokoju. rano po przepysznym śniadaniu w cukierni o wdzięcznej nazwie Alicja zostawiliśmy auto w Żywcu i wędrowaliśmy z plecarami poprzez Halę Miziową na Rysiankę. nocleg na podłodze jadalni schroniska. niedziela zejście do Węgierskiej G. i powrót do Żywca. pogoda przecudna, rude liście, jesień którą uwielbiam, ścieżki którymi mało kto chodzi, alejki z mchów, niebo z milionami gwiazd i mistyczna mgła nocna. prawdopodobnie to ostatni górski wyjazd z narzeczonym (potem będzie już z mężem). weekend zakończony cudnym koncertem Starego Dobrego Małżeństwa.

początek tygodnia smutny ze względu na sytuacje, które nie dotyczą nas bezpośrednio a jednak. (w końcu chodzi o naszych przyjaciół). gdzieś pomiędzy wszystkim co wysłuchałam a tym co wiem staram się znaleźć spokój i opanowanie. spokój dzięki któremu cieszę się, że rozmawiamy, płaczemy, wyjeżdżamy, żyjemy ... RAZEM ... rozmowa z księdzem, z właścicielką lokalu weselnego, przyjemne planowanie menu i innych szczegółów. płacz i śmiech na wierzchu. w tym stresie emocje biorą górę i w takie dni wszystko odbiera się mocniej, dosadniej, bardziej...

siedzę czasem nad wierszami śp. księdza Jana. nad fragmentami radości, prostoty. nad słowami, które tłumaczą w prosty sposób rzeczy najtrudniejsze. cisza.

dziś niedziela. 6 dni zostało do tego dnia. jestem szczęśliwa. tylko strach o to by wszystko wyszło tak jak planujemy jest spory. ale co to za radość jeśli coś przychodzi samo i bez pracy nad szczęściem. najważniejsze, że mam obok siebie gościa któremu ufam którego łyżkami mogłabym jeść który jest kimś ponad to wszystko.

czwartek, 12 października 2006

mojemu najukochańszemu pod niebiem człowiekowi:

(w tle sączy się "The Moment" Kenny G.)

żeby uwierzył żeby zrozumiał żeby odnalazł spokój i ciszę, radość i sens, żeby poczuł potęgę wewnętrznej harmonii i zawierzył swoje życie niekoniecznie czemuś co namacalne, oczywiste i jasne, wytłumaczalne przez człowieka (który jest tu na ziemi chwile, moment)

Jak się nazywa

Jak się nazywa to nie nazwane
jak się nazywa to co uderzyło
ten --- smutek co nie łączy a rozdziela
przyjaźń lub inaczej miłość niemożliwa
to co biegło naprzeciw a było rozstaniem
wciąż najważniejsze co przechodzi mimo
przykrość byle jaka jak chłodny skurcz w piersi
ta straszna pustka co graniczy z Bogiem

to że jeśli nie wiesz dokąd iść
sama cię droga prowadzi

Jan Twardowski

wtorek, 10 października 2006

10.10.2006r.

Olek ma dziś roczek.
w piątek umówiłam się na fajne spotkanie.
w niedzielę koncert Starego Dobrego M. (niczym nadzieja z obłoków)
zostało 24 godziny fabryczne do wymarzonego urlopu.
Nadka mówi o muminach i teletubisiach.
zaplanowałam zapiekanę w żaroodpornym a tu JK dzwoni, że mama ma zapiekanki dla nas.
ptak mnie dziś znienacka brzydko mówiąc osrał (raczej na szczęście). zaraz potem kupiłam świetne buty.
zadzwonił Piotr, że ma dla nas duży projekt na grudzień.
liście mienią się w słońcu, w sandałach idę po chleb.
nie mogę się jeszcze cieszyć pełnią radochy. jeszcze mam skurcze żolądka.nie mogę zapeszać. nie mogę.
będzie na to czas...
lubię was...

niedziela, 8 października 2006

8 października 2006r

20 dni zostało oczekiwania stresującego ale jednocześnie podniecającego.
40 godzin zostało oczekiwania stresującego i tylko tyle.

w obu przypadkach myślę, że przeżyję.
w sumie innego wyjścia nie ma.
niedzielnie pomaga pan Wojtek w trójce; pisanie; słuchanie; samotna cisza we wnętrzu mnie samej.

wczorajszy spacer w pięknej jesiennej scenerii na Baranią. dopiero w połowie ustąpił ścisk w klatce piersiowej, puściły kabelki nerwów na wierzchu dyndające. przylepienie się do ukochanej dłoni jk. stać mnie już na śmiech.

marzę już o planach przyszło-piątkowych. boję się choć odwagę mam w sobie by rozmawiać, by wierzyć, by myśleć o tym, że w obliczu śmierci tak naprawdę nie ważne jest już nic.


"czekaj na wiatr który niech uniesie cię nie musisz sie bać kiedy skrzydła wiary masz. czekaj na wiatr gdy poczujesz powiew ten wystarczy twój jeden krok."

czwartek, 5 października 2006

05.10.2006r,

kiepsko. obiecałam sobie, że dam radę jeszcze te 6 dni fabrycznych. ale kiepsko jest. pociesza mnie jedno; że mam znajomych poza fabrycznych którzy przeżyli takie cyrki, którzy podjęli mądrą i odważną decyzję i dziś są szczęśliwi. mało tego ci ludzie mnie ROZUMIEJĄ BEZ SŁÓW. to jest najbardziej budujące!

ktoś kiedyś na studiach nauczył mnie żeby szanować mocno samego siebie. to była pouczająca lekcja starszego, cierpliwego i nadwyraz mądrego profesora. dziś właśnie straciłam szacunek dla samej siebie za to, że nic nie robię w pewnej kwestii. ale napisałam ostatnio przyjacielowi - człowieka można zniszczyć ale nie można pokonać. więc NIE DAM SIĘ POKONAĆ!

poza tym to luzik. w miarę wszystko opanowane. moje czułenka z lakierkami pana młodego wyglądają rewelacyjnie. z welonu rezygnuję na rzecz wianka. skóra coraz bardziej opalona. włosy urosły (nie do pasa), muzyka się układa, sprzęt zamówiony. jest jeszcze sporo szegółów do dogrania ale powoli układa się całość. siostra mi pisze TOBIE NIE POZOSTAŁO NIC INNEGO JAK CIESZYĆ SIĘ CZASEM OCZEKIWANIA.

PEWNIE ŻE SIĘ CIESZĘ

wtorek, 3 października 2006

03.10.2006r. fabrycznie.

ani słowa narzekania. otwieram tylko SZEROKO oczy i po cichu robię swoje powtarzając - nie mogę się denerwować nie mogę się denerwować.
z rzeczy fajniejszych - kupiłam buty ślubne. zważywszy na to, że w butach na obcasach nie chadzam a już w białych to wogóle - te wyjątkowo są śliczne. (sama bym o to siebie nie podejrzewała).

piątek, 29 września 2006

29.09.2006r.

jak już wiem, że ostatnie nerwy trzymam na wodzy; jak w fabryce zmienia się z minuty na minutę dosłownie wszystko;jak mi dzownią z tysiącem spraw; jak (jakby na deser) wieczorne rodzinne przepychanki telefoniczne; jak ...
siadam potem przy notebooku, słucham trójki, jk spi obok, przeglądam katalog ikea, odpisuje na maile, czytam o andaluzji, wpatruję się w woskową lampkę, z przymiarki sukni ślubnej jestem bardzo zadowolona, i na to zarzucam Mad about you Stinga to wiem że...
nic nas nie ruszy
nie ma takiej siły
nic nas nie zniszczy
nie rozdziobią nas kruki
ni wrony...
pan Wojtek w porannej trójce - ale jakby tak tym wronom dać te no dresy to byłyby takie wrony-dresiary. czyli gorsza kategoria.


update sobota 30 września

mam dwie nudne do bólu cechy - nie potrafię się gniewać dłużej niż 5 minut oraz jestem cholernie cierpliwa. czasem te dwie przypadłości mogą człowieka od środka zabić. czasem jednak budują dość mocne podłoże.
jest taka pani nazywa się Ola Kaczkowska i ona jest moją nową pokrewną duszą muzyczną. absolutnie wszystko co serwuje trójkowo w sobotę między 16tą a 19tą jest rewelacyjne.

wtorek, 26 września 2006

26.09.2006r.

jak ma nocne dyżury to zakładam jego polar, żeby czuć zapach i ciepło. jak mówią oszczerstwa, że niby smutny i zakłopotany to pukam się w czoło bo nikt, powtarzam nikt mnie tak nie rozbawia jak on. przy nikim innym nie potrafię się tak śmiać jak przy nim. jak mamy gorsze dni nauczyłam się nie płakać i o dziwo potem jest już tylko perfekcyjnie. uwielbiam jego towarzystwo, jego głos, jego dłonie, jego mądrość i ciepło. pewnie się teraz śmieje ze mnie jak to czyta.

Dziennikarz w globalnej wiosce Krzysztofa Mroziewicza polecam. doświadczenie korespondenta, podróżnika i wykładowcy. czyta się interesująco.

kulinarnie numerem jeden tego tygodnia jest kanapka z: cykorią sałatową, majonezem, żółtym serem z dziurami, serem brie; wszystko pokryte delikatną pierzynką żurawiny.

muzycznie: Kosheen; Astrud Gilberto`s; Nigel Kennedy & Kroke Band

filmowo: trzyma mnie pierwszy odcinek Lost z czwartku klinicznego i humor z Czarny kot, biały kot.

piątek, 22 września 2006

piątek (jeszcze trzy)

piątkowo z poczuciem robotnego tygodnia. zasypiam od środka i na zewnątrz też. kaw nie liczę. boli mnie świadomość, że tak być może do końca życia i o jeden dzień dłużej. perspektywy są ale ... jeszcze trzy takie piątki i potem; dużo dużo potem pomyślimy i podziałamy. jak się uda to wam powiem.

w perspektywie weekend. ugotuje dobry domowy obiad dla dwójki mężczyzn. popijemy wódeczki. pogadamy.

za oknem wiatr i jesienne słońce. dawno dawno temu ktoś dla mnie zrobił latawca na pare metrów. był kolorowy i tylko dla mnie. hahhaa


dmuchawce latawce wiatr...
daleko z betonu świat...
wszystko będzie takie nowe i takie piękne.
muzyka na smykach gra...


a wieczorem zaprosiłam mojego mężycznę na kolację. i może czerwone wino...

update. niedzielnie

o dziwo. żadnej wódki i żadnego czerwonego wina. żadych romantycznych chwil. osobne spacery. obiad dla naszej trójki się udał. przyjaciel okazał się przyjacielem do potęgi. poranny, jesienny, ciepły spacer z aparatem fotograficznym dodał siły na dalszy dzień. z książką, z białym winem, ze zdjeciami, z radiem, z samą sobą, ze słońcem i biedronkami na balkonie. czasem mam ochotę krzyczeć ale zaraz potem przychodzi uspokojenie, błogość, poukładanie emocjonalne, radość z rzeczy trywialnych, dojrzałość i chęć poukładania całości w odpowiedzialne życie.

nauczyłam się żyć tak by piękny wydawał się świat.

poniedziałek, 18 września 2006

18.09.2006r.

pije tetley earl grey strong; jem krówki z wawelu (każdy papierek ma niespodziankę hasełkową np. będzie wesoło albo idź na całość albo szczęśliwy traf...); słucham Fleetwood Mac i OPANOWUJE LINUX`A. czuje się nieswojo jak w innej bajce. ale co tam. idzie nowe. czas na zmiany i porządki i takie tam. przybyło nam szafek i szuflad w salonie. mieścimy się z książkami, płytami, ciuchami, sprzętem i w ogóle jest fajnie. stracha mam coraz większego przedweselnego. ale muszę tylko 4 tygodnie wytrzymać w fabryce. to co zwykle robię w miesiącu teraz muszę upchnąć w 14 dniach. ale co tam. byle pogoda się nie zepsuła. nie mam jeszcze butów ślubnych a jk spinek do koszuli. za to, jak wam się podoba samochodzik o nazwie: chrysler grand voyager? dla mnie bomba. co tam jeszcze? pisze stosy fabrycznych papierów i znowu mam wrażenie, że doba powinna trwać o 6 godzin dłużej. mam marzenie o dobrej pracy, o fuchach po godzinach, angielskim i niemiecki, basenie i siłowni regularnie. a może ja za dużo chcę? póki co to życzyłabym sobie dobrej ciepłej złotej polskiej rudo-złotej jesieni. wam też.

środa, 13 września 2006

13.09.2006r.


trochę trzeba było czasu żeby sobie to poukładać. były momenty strachu, niepewności, płaczu, niewiedzy itd. cała paleta emocji. ale jest już termin i to dobry termin który pozwoli spokojnie przygotować się do ślubu. termin późno-jesienny. będzie dobrze. innej wersji nie przewiduję. opanowałam już zasady działania oddziału i poruszania się w tym. znam już personel i wiem komu zaufać a przed kim uważać. mało tego mam pomoc w postaci dobrej duszy z oddziału piętro niżej. mało tego właściwie cztery małe cuda, zbiegi okoliczności sprawiły, że czuje się bezpiecznie. że wiem, że ktoś tam na Górze steruje tym i daje namacalne dowody.

mam chwile zwątpienia i załamania. mam zwłaszcza w newralgicznych dniach. boję się i wątpię. załamują mnie zwykłe codzienne czynności i telefony nagorliwych. ale... patrzę na twarz ukochanej osoby, widzę zmęczenie ale też wielki pokład miłości i chęci, siły i nadziei na to, że będzie jeszcze czas na realizację naszych małych i dużych planów. jak bardzo nam tego życzę!

za oknem lato. a ja taka nie_opalona. czas to nadgonić. czas zacząć wszelkie drobne ale ważne przygtowania weselne.

muzycznie chodzi za mną The Mamas & The Papas "Calfornia Dreamin`" i już wiem z kim chciałabym ten kawałek zatańczyć na weselu własnym.

środa, 6 września 2006

06.09.2006r.

nie było mnie i teraz też nie będzie. niewtajemniczonym mówię, że jadę na małe "spa". boję się ale to raczej normalny odruch. choć wewnątrz czuję, że po wszystkim będzie już tylko dobrze. to od jutra proszę o wsparcie.

coś mi ostatnio złotej maryli się nawet posłuchało :

daj mi byle co
fistaszka daj
witrażyk zrób
sukienkę kup
coś małego daj
piszczałkę z gór
lusterko czek lub cichy ślub
na riviere weź pod palmą bierz
kabrioleta kup a zostane na zawsze
bo ciągle mam apetyt na coś więcej ... >

update:
weekendowo jestem w domu. z paśnym mamy muzyczną przerzucankę. spacerujemy po lesie i polach. cieszymy się sobą. piątkowo uratował mnie tylko i wyłącznie Wojtek Mann w Trójce w bardzo porannej audycji. wogóle nowa ramówka bardzo mi pasuje. o reszcie nie piszę. celowo właściwie.

poranny niedzielny marszobieg wokół pól. długi chłodny prysznic. kawa w kamionkowej filiżance z papierosem na słonecznym balkonie. błogość chwili. w tle magiczny Sting. będę się potem łapać tych chwil. oby wystarczyło na długo.


piątek, 1 września 2006

01.09.2006r.

w piątek po 16-tej jestem już jakby spokojniejsza. sącząc białe wino odkurzam wieczorem kawał muzycznego światka z lat moich szesnastu. mam ciary na plecach i mnóstwo wspomnień. nawet, choć niskich lotów ale za to ile w tym miłości. okna drzwi wrażenia wszystko to przez wrażliwość, przez uczucia, przez szukanie wiecznego szczęścia. Ćma zaczyna to samo liceum co ja w 1994r. powodzenia moja mała. będzie dobrze.

poniedziałek, 28 sierpnia 2006

28.08.2006r. poniedziałek...

Wchodzę do domu i ściągając sandały zrzucam cały balast za sobą. Bierze mnie na wiersze, na Słowackiego, Rilke, Twardowskiego. Śmieszne jak wytworzyły się we mnie odpowiednie czynniki obronne. W zasadzie coś tam po drodze postawiło mnie twardo do pionu; powiem więcej, postrzeganie świata ze strony męskiej jest zawsze konkretne, stanowcze i daje kopa do przodu. Żadnych ślimaczeń, rozpieszczań, głaskania po głowie i chowania się pod spódnicę mamy. Czasem twarde obijanie się o głupotę, które objawia się robieniem tzw. afer fabrycznych sprawia, że człowiek nie zapomina o ustawieniu w szeregu i nie wychylanie się; tzw. robienie swojego patrzenie swego. A to dwie zgoła odmienne płaszczyzny sprawy. Nie omieszkam jednak dodać, że gdyby ktoś wiedział o jakiej pracy - jestem w kontakcie.

Piję redvin z sokiem porzeczkowym. Zrobiłam pranie i pyszny sos. I po raz pierwszy własne buraczki. Kolejna mucha topi się w lampce; chyba czas wypić łykiem do dna. Tratatata...

Nie wypowiedziałam głośno opinii w sprawie, która zbulwersowała ostatnio nasze stowarzyszenie. Istnieje taka prawidłowość: im bardziej bledną i zacierają się w pamięci własne przewinienia, z tym większą surowością i bezkompromisowością oceniamy winy cudze. Jakoś ostatnio przestaje powoli oceniać a już broń Boże pouczać innych. Im dłużej żyję i im więcej czytam tym bardziej przekonuję się o tym, że mi nie wypada, że mi nie wolno. Kto pierwszy jest bez winy... Dziś okazało się, że sprawy nie ma, że wszystko wyjaśnione, że ... dostałam mail`a: „mogłabyś w naszym imieniu człowieka przeprosić, nam jakoś niezręcznie”.

Poza tym, nabieram nowego znowu spokoju. I mogłabym nie wiem co ale mogłabym wszystko.

sobota, 26 sierpnia 2006

26.08.2006r.

dziwny tydzień. znowu nas o jednego młodego mniej. M. był sąsiadem z klatki obok. w A. podkochiwałam się platonicznie w liceum. zatańczyliśmy pare kawałków pearl jamowych na jednej z osiemnastek. dwoje malutkich dzieci nawet nie będzie go pewnie pamiętać. smutne. staje na balkonie i mam obraz wysokiego czarnego przystojnego i dobrego faceta. wczorajsza wizyta w szpitalu u taty P. przypomniała o tym co kruche i słabe ale też uświadomiła, że nie jesteśmy wieczni dlatego warto każdego dnia żyć tak jakby był on ostatnim. odwiedziłyśmy dziś z Ćmą nasz kościół Wawrzyńca. był ślub. i pomyśleć, że za 9 tygodni o tej porze to my będziemy przed tym ołtarzem.

update 27.08.

wczorajszy wieczór noc i poranek dziś całe Pink Floydowe całe. magia zwyczajna magia. znowu odżyły dawne uczucia i emocje. jestem pod wrażeniem. mam ścisk żołądka.

poniedziałek, 21 sierpnia 2006

brak tlenu i kac kawowy

... mnie trzyma; jestem zmęczona psychicznie i wolałabym wchodzić 24 godziny pod górę; wolałabym grać w cyrku lub śpiewać psalmy na każdej mszy. mam pewne obawy, że ja się już do takich spotkań nie nadaję. wiem i rozumiem, że trzeba, że wypada. potwierdziły się słowa wielu osób, że to najmniej przyjemna strona przygotowań. o ile ze znajomymi wychodzi jeszcze super o tyle... a zresztą, co ja tu marudzę. wracam do roboty potem marzę o śnie. (zaniosłam dziś do kancelarii papierek i pani przeliterkowała nazwiska i potem powiedziała z uśmiechem jak stąd na księżyc, że ooooo tutaj to będzie zacna wolna datka! nie rozumiem i zaczyna mnie to bawić; bo grunt to przecież spokój. dziwny jest ten świat...)

piątek, 18 sierpnia 2006

18.08.2006r.

życie prawda. jutro ślub naszego Stacha; w poniedziałek pogrzeb Marcina z klatki obok. ktoś z wysokim progiem wrażliwości powie - równowaga musi być. mam jakoś mieszane nastroje ostatnio i zwalam na przypadłość i oby się potwierdziło. zaczynam normalnie szukać dawno zapomnianych znajomych. tzw odnawianie kontaktów.

update 19.08.2006r.

intesywnie porannie myślę nad tym, że im więcej poznaję zachowań męskich tym bardziej cenię sobie to, do którego mnie przyzwyczaił jk i nie zamieniłabym tego za żane skarby świata.
myślę też, że modlitwa śpiewem jest też cenna prawda?
a teraz idę południowo na ślub Stacha i Kasi.

...ja mam wiarę ty masz szybki wóz w dwoje łatwiej będzie nam. zostawmy to i uciekajmy stąd póki mamy jeszcze czas poki młodość mieszka w nas.

środa, 16 sierpnia 2006

16.08.2006r. !!!

obawiam się coraz bardziej, że budząc się rano usłyszę, że z SB współpracował śp. ksiądz Jan lub śp. Jan Paweł lub mój tato lub ... Zostawcie tego pana od Pana Cogito; zostwcie bo mi burzycie wszystko to w czym jeszcze mam oparcie i to od czasów licealnych!!!

wtorek, 15 sierpnia 2006

15 sierpnia (świąteczny dzień)

słuchając Trójki spisujemy zwykłe cuda dnia codziennego. dołączysz się???

10:49
- poranne śniadanie z jk przy greckiej sałatce;
- nowy singiel Miecza "mamma" (przewidziany przewidziany...)


potem padł serwer blog na cały dzień ale....

11:00 - 23:00
- budyń capuccino;
- wiadomość o D.B. i Zielonym!
- uśnięcie w ramionach ukochanego człeka.

niedziela, 13 sierpnia 2006

notatki zebrane (13.08.2006r.) w spokojną niedzielę.

Powtórzenie

„Mówcie, co chcecie, ale jest to bez wątpienia jedno z najważniejszych zadań nowej filozofii. Powtórzenie określa to, co Grecy nazywali „wspomnieniem”, zaś nowa filozofia twierdzi, że życie to powtórzenie. Czym byłoby życie bez powtórzenia? Kto chciałby być tablicą, na której czas co chwila piesze inne słowa, lub nagrobkiem z zatartym napisem? Kto chciałby podlegać nieustannej zmienności Nowego, które wciąż od nowa bałamuci duszę? Gdyby Bóg nie zechciał powtórzenia, nie powstałby świat. Bóg wybrałby wówczas łatwe plany nadziei lub odwołał wszystko, zachowując wspomnienia. Nie zrobił tego: dlatego istnieje świat. Istnieje, bo jest powtórzeniem. Powtórzenie jest rzeczywistością i powagą bytu. Ten, kto wybrał powtórzenie, dojrzewa w powadze”. (Soren Kierkegaard)

powtórzenie oparte jest na istnieniu i działaniu pamięci. człowiek istnieje i egzystuje o tyle, o ile ma zdolność pamiętania i gospodarowania zasobami pamięci. pamięć określa naszą osobową tożsamość. istnieją dwa zasadnicze impulsy egzystencjalnej wędrówki – pragnienie i tęsknota - mają charakter dwoisty: jednakowo pobudzają ruch naprzód, co wstecz, dążenie „ku dali”, co powrót. powrót czyli powtórzenie. pragniemy powtórzenia, bo tęsknimy do miejsca stałego. łakniemy powtórzeń, bo tęsknimy do zakorzenienia. pragniemy powtórzenia jako uobecnionej przeszłości. pragniemy powtórzenia, aby utwierdzić się w poczuciu naszej zakorzenionej w Bycie tożsamości. pragniemy powtórzenia, aby mocniej być...

---------------------------------------

chrześcijaństwo zaczyna się tam, gdzie wchodzimy z przyrodzoności w sferę łaski. życie łaski rozwija się wraz ze wzrostem trzech cnót teologicznych: wiary, nadziei i miłości. jeśli wiara jest karłowata, nadzieja kiepska, a miłość mała, to wtedy chrześcijaństwo jest iluzoryczne. chrześcijaństwo jest tam, gdzie żyje się wiarą, nadzieją i miłością.
--------------------------------------

myślę o małym, oblanym wodami trzech ciepłych mórz, miejscu na ziemi, gdzie konflikt nigdy się nie kończy. okresowo przygasa, potem znów strzela wysokimi płomieniami. myślę o małym narodzie i jego tragicznych dziejach, złożonych z wypędzeń, niewoli i rozproszeń. o Egipcie, Babilonie i Rzymie, o średniowiecznych gettach i hiszpańskich stosach, o nowożytnych pogromach, o niepojętej Zagładzie, o okruszynie ojczyzny, otoczonej przez nieprzejednanych wrogów. myślę o Narodzie Wybranym i o tajemnicy wyborów Pana. świat zawsze patrzy na to miejsce z niepokojem, ma krańcowo różne opinie, łagodzi, podburza, protestuje, nawołuje i krzyczy tym głośniej, im mniej wie, co z tym problemem zrobić.
--------------------------------------

siedziałam wieczorem na balkonie, wdychałam powietrze z podszewką niedawnego żaru i słuchałam prognoz. w środę 32 stopnie, we wtorek 33, w piątek 34. nagle pomyślałam – a gdyby tak to się już nie zatrzymało? gdyby coś się zepsuło w kosmosie i temperatura zaczęła regularnie i szybko wzrastać, powiedzmy o jeden stopień co tydzień, w miesiącu o cztery stopnie, w ciągu dwóch o osiem itd. najpierw żółknie cała roślinność i zwija się w szeleszczące rurki, potem zaczynają spadać ptaki, potem ludzka skóra unosi się, nabrzmiewa i zaczyna pękać.... zmusiłam się do myślenia o czymś innym, ale tamte obrzydliwe obrazki natrętnie wracały. głupie myśli są najbardziej uporczywe, a najgłupsze przychodzą do głowy podczas upałów.
---------------------------------------

w „Jak to się robi?” Marcel Łoziński sfilmował pracę wziętego doradcy medialnego Piotra Tymochowicza. zgodnie z zasadą bohatera filmu, iż „człowiek człowiekowi produktem”, zostaje zorganizowany „casting na polityka”. w ten oto sposób przysłowiowy facet z przystanku o niesprecyzowanych bliżej poglądach może zostać wykreowany na partyjnego lidera, a w końcu na parlamentarzystę. Łoziński obnaża cały socjotechniczny mechanizm dzisiejszej polityki. ciarki przechodzą po plecach, kiedy patrzymy na zwycięzcę tego konkursu piękności. mam nadzieję, że wielu młodych ludzi odżegnujących się na co dzień od politycznych gestów, zrozumie po tym filmie, dlaczego warto mieć poglądy i głosować choćby nogami.

--------------------------------------

(dziękuję !!! za mądrość Pani Ewy Szumańskiej, Pana Stefana Świeżawskiego, Pana Bohdana Pocieja)

czwartek, 10 sierpnia 2006

mały sierpniowy zestawik:

Kenny Wayne Shepard - Blue on Black
K's Choice - Eerything for free
Temple of the Dog - Hunger Strike
Massive Atack - Tear drop
Silverchair – Tommorow
Pearl Jam - Yellow Ledbetter
Clannad - Dobhar
Jan Garbarek - Its High Time
Incubus - Drive
Lifehouse - Sick Cycle Carouse
Clannad - In fortune's hand
Sinead O'Connor - No Man's Woman
U2 - Sunday Bloody Sunday
Kenny G. - The Moment
Sisters of Mercy - This Corrosion
Sting - Mad about you
New Model Army - Vagabonds
Pearl Jam - Immortality
Anouk – Everything
Eric Clapton - Layla
Pearl Jam - State of love and trust
Nigel Kennedy - Third Stone From The Sun

poniedziałek, 7 sierpnia 2006

07.08.2006r.

czasami zdarza się taki dzień, że po umwówionych czterech spotkaniach wychodzę potłuczona. idę wolnym krokiem, kapie mi deszcz na głowę, mam zanik mowy. bo najpierw słucham opowieści młodej której lekarze dają pół roku życia. potem muszę przeprowdzić alimentcję u rodziców których córka umiera na raka głowy, on odszedł a dzieci chcą sie dalej kształcić. potem pierwsze spotkanie z młodą której mąż dwa tygodnie temu odebrał sobie życie. potem widzę na przystnku jak matka wita się z dziećmi których ojciec łaskawie zezwolił na widywanie się z nią. potem już nic nie widzę; potem muszę to zgrabnie bezemocjonlanie opisać żeby potem pomóc.

wiecie. to nie jest takie proste jak się wydaje. wcale się tu nie użalam nad nikim ani nad nimi ani nad sobą. w końcu taki zawód.

zwyczajnie czasem zdarza się taki dzień. lubię w te dni deszcz nie widać czy to kropla na twarzy czy. oki wracam do pracy.

sobota, 5 sierpnia 2006

05.08.2006r.

kuchenny parapet zieleniej. serce mi rośnie po spotkaniach z połową ludzkości klasowej. optymistyczne wnioski wysuwamy po wieczorach przegadanych o życiu, o pracy, o maleństwach, o ślubach i weselach, o pasjach, o książkach, samochodach, o nadziei, o tym, że zmieniamy się, że idzie to w większości przypadków w bardzo dobrych kierunkach. ludzie pokornieją, zmieniają stany cywilne, pracują, widzą perspektywy choć droga daleka. najogólniej ujmując- w życiu nie przypuszczałam, że będziemy po ośmiu latach od matury rozmawiać w jednym tonie, że będziemy śmiać się i płakać, że takie spotkania będą owocować radością i świadomością, że każdy z nas wybrał inną drogę i każdy potrafi o tym szczerze rozmawiać. uśmiecham się wieczornie czytając sms`y ludzi, że są pod wrażeniem spotkań.

w fabryce mentalność w trakcie miesiąca nie uległa zmianie więc aklimatyzacja trwała osiem godzin. układam wszystko i ze spokojem planuje kolejne dni. po południu zamykają mi się oczy, ratuję się kolejnymi kubkami kawy lub... śpię pod kocykiem godzinę. potem spacer po lesie. potem wizje naszego fotoreportażu październikowego. śni mi się w sepii duże jezioro i my w łodzi wiosłujemy uśmiechnięci. frak odebrany, obrączki kupione. w chwilach spokoju zastanawia myśl – a jeszcze rok temu było inaczej. mam spokojne sumienie i duszę. boję się wszystkiego i czuję jak owo wszystko mnie wzmacnia. czuję jak wszystko to jest mocne i jak się zazębia w dobre kształty.


dziwią się duchy ogromne
wielkie duże małe
może się Pan Bóg pomylił
gdy łączył miłość z ciałem

patrzą spod ciemnej gwiazdy
na jawnogrzesznicę ziemię
a miłość ciała poi
świętym wzruszeniem

gładzi ręce włosy
przez łzę zagląda do oka
--- mój ty śmiertelny głuptasie
nie mogę cię przecież nie kochać

storczykowo; 05.08.2006r.

mój nowy zachwyt

- typ Nasienne (Spermatophyta)
- podtyp Okrytonasienne (Angiospermae)
- klasa jednoliścienne (Monocotyledoneae)
- podklasa Liliokwiatowe (Liliidae)
- rząd storczykowce (Orchidales)
- rodzina storczykowate (Orchidacea)

115_26.jpgphalaenopsis

czwartek, 27 lipca 2006

27.07.2006r.

cieszę się każdą minutą ostatnich wolnych dni. powoli jem śniadanie; arbuz, kawa. czcionka 'kuby bazgroły' jest niesamowita. czytam news`u z maili - jest dobrze bo być musi. są ludzie, którzy potrafią pięknie i szczęśliwie żyć (mrugam do Elika). Nadia znalzła sposób na upały pod naszym prysznicem. zamyka kabinę mówi "pa!" i ciapra się zimnistą wodą. małpka w kąpieli. mam coraz to więcej myśli w głowie typu "co jeszcze trzeba zrobić przed". dziś akcja "Z" drukuje, przycinam, składam. przyjemność którą przy tym odczuwam jest niedookreślenia. nie staram się więc. każdy cud zwykły jest codziennie zdarza się. ha. nakładam balsam ujędrniający. myślę sobie - gdyby ci wszyscy którzy wątpili ...

wszystko stało sie drogą
co było cierpieniem


--------------------------------

nadzieja i rozpacz
radość i ból
niewiara i wiara
czas coraz szybszy
trwanie jak ciemność
to za daleko
i już niedługo
dom pełen bliskich
i bez nikogo
człowiek co szuka
anioł co nie wie

tak jak dwa jeże sobą zdzwione
szukają razem miejsca dla siebie




wiecie jakie to uczucie kiedy wszystko co zawiłe układa się powoli powoluteńku swoim delikatnym i miarowym tempem. dopiero gdy cierpliwie człowiek doczeka do odpowiedniego momentu może cieszyć się prawdziwie. to jak pielęgnowanie rośliny dopiero po jakimś czasie można spojrzeć na nią o poranku z rosą w oczach z zachwytu i podziwu nad owocami pracy.

szczęśliwa jestem
dziękuję! (Tobie Najwyższy i Tobie JK)

poniedziałek, 24 lipca 2006

24.07.2006r

(po obejrzeniu „X-Men: Ostatni bastion (X-Men 3)” no i „Piraci z Karaibów” wniosek mamy jeden – piraci to nawet sobie stanąć obok x-men`ów nie mogą! ostatni bastion jest perfekcyjny, zabawny, szalenie zwrotna akcja, stroje, efekty specjalne, muzyka, wszystko absolutnie dograne. a piraci – obleśny (wiadomo krakon czy jak mu tam), ciągnący się jak niekończąca się opowieść, żadnych przystojniaków, pare hałasów które niby miały wzbudzić strach, i wszędzie woda i obleśne stwory.)

U mnie regulowanie fizjologiczne; dochodzenie do normy; szaleństwo hormonów; płacze i głupawki na przemian; mam wyrozumiałego współtowarzysza tego wszystkiego co się dzieje lipcowo. Czuję, że wdzięczność to za małe słowo. To za mało. Mamy już pierwsze sny październikowe. Mamy za sobą ważne spotkanie. Siedziałam na przeciwko i ... brak jest słów jak wtedy czułam się dziwnie a jednocześnie dobrze; raz jak mała dziewczynka a raz jak dorosła kobieta która wie czego chce.

Z wniosków ostatnich: pieniądze to potęga, moc; są jak nóż – można im pokroić chleb i zrobić komuś krzywdę; to nie pieniądz jest winny, ważne jest to, co człowiek z nim robi.

A poza tym tutaj i tutaj można zobaczyć nasze zdjęcia.

czwartek, 20 lipca 2006

20.07.2006r.

stań sam przed lustrem
kochaj to co widzisz
tak jak pokazał luc besson
prawdziwi bohaterowie
muszą być ze sobą sami w zmowie


pranie schnie w mgnienia oku. w kuchni zauważamy od miesiąca, że kwiaty heliotropicznie śmigają do góry. marzy mi się wrzosowy storczyk. pachnie koperkiem i brokułami. mieszkanie wypełnione muzyką Miecza. prezenty; a to kosmetyki spa, a to woda termalna avene, a to martini, innym razem hiszpańska kosmetyczka. odpoczywam na balkonie opalając ramiona. telefon karli, rozmowa z tomaszem, z czechem. pomarańczowe róże sprzed paru dni rozwijają płatki. mówimy sobie dobre słowa. przytula mnie w nocy po wizycie u profesora i mówi: chodź, może razem będziemy się mniej bać.

... nie ma takiej siły, która przekona mnie, że nam nie uda się.

wtorek, 18 lipca 2006

18.07.2006r.

To już czas na osy lub pszczoły które nisko przy podłodze latają. Bose stopy muszą wtedy uważać. Bose stópki Nadii tym bardziej. Patrzę na nią i mogłabym zjeść ją całą. Mówi już swoim językiem, rządzi Anką, płacz ma na zawołanie jak i śmiech. Gestykuluje, rozmawia przez telefon, przerzuca oczkami, tańczy, wywija bioderkami, kręci pupką machając przy tym ręką na znak, że chce dosięgnąć gwiazd. Jest królewną.

Wczoraj małe zwątpienie w siły własne, w radość z tego co jest, pomyślałam jak zwykły zachłanny i niepokorny człek bez wiary. Z głupim pytaniem: dlaczego ja? Dlaczego stało się co się stało, dlaczego nie potrafi mi to wyjść z głowy, dlaczego teraz dodatkowo to „coś obcego”, dlaczego nie już a przyjdzie czekać dopiero po naszym dniu. Dlaczego?

Dziś już lepiej. Wyszłam do ludzi. Pomarańczowe kwiaty. Praca. Znowu ustawiłam się do pionu. Pomogło to co zwykle. Jej uśmiech w grocie. Ręce; Jej delikatne wyciągnięte ręce. Zdrowaś... Nie ma innego wyjścia jak dalej zwyczajnie cieszyć się tym co jest, dmuchać na to co gorące, kochać tak jak sie kochało a nawet więcej, cierpliwość i pokorę przełożyć na przód i robić swoje.

„to że jeśli nie wiesz dokąd iść
sama cię droga poprowadzi”




a potem czytam TO trzęsą mi się ręce, serce bije mocno, czuję niemoc albo ogromną moc właśnie.

a jeszcze potem.
zrobiliśmy sobie listę miliona spraw do załatwienia przed. powoli dobrym dość tempem wszystko zaczyna układać się w dobrą układankę całości. oby tak dalej.

piątek, 14 lipca 2006

peleryny dwie...

pod oknem rudy kot pije mleko z czerwonej miski; kolorowe doniczki ze słonecznikami; mleczna kawa w zielono-niebieskiej filiżance. chromoterapia. odbieram wypis szpitalny. jadę rano zielonym po zaświadczenie z chrztu co to w sierpniu 1979 miał miejsce u Św. Katarzyny. nagle czuję, że nie muszę nic a muszę być szczęśliwa. obiecałam już nie płakać. teraz to już trzeba zająć się priorytetami które nagle zmieniły kolor. są radosne. pada deszcz. jeśli tak będzie w naszym październiku to założymy kalosze peleryny dwie i pomkniemy a co.

update niedziela 16.07.2006r.

rozbawia mnie do łez. patrzę na Niego i to wystarczy; oboje wiemy o co chodzi. pomysł za pomysłem. oglądamy salę. szukamy miejsc do zdjęć. śmieję się tyle, że nadrabiam całe poprzednie dwa tygodnie. lilie nad wodą. jestem tak przeszczęśliwa. całe życie szukałam takiego człowieka, całe życie modliłam się o taką atmosferę przed powiedzeniem sobie magicznego tak.

środa, 12 lipca 2006

12 lipca 2006r.

jk mówi, że odnosi wrażenie jakby ktoś odgórnie tym sterował. uśmiecham się bo ja nie tylko odnoszę wrażenie, ja zwyczajnie wiem, że tak jest. że każde słowo powiedziane i usłyszane było ważne, że każdy gest i zachowanie miało sens, że wszystko małe i duże co wydarzyło się pomiędzy było potrzebne do całej układanki. że ból i strach i ostateczne werdykty. że ktoś nad tym czuwa i widzi sens ogólnie pojęty i że perspektywa tego nie jest wyobrażalna przez nas samych, małych i zwykłych człowieczków.

pomimo strachu od początku lipca i coraz to nowszych informacji każdego dnia. pomimo strachu bólu szeregu badań i przyprawiających o palpiatcję serca informacji wymawianych z prędkością niczym seria pocisków z karabinu to ... i tak powiem, że postaram się być twarda, cierpliwa, rozsądna, spokojna, postaram się już tak na serio dbać o siebie, dokończyć wszystkie sprawy związane ze zdrowiem zapominając o priorytetach zawodowych. postaram się zapomnieć o tym obrazie naszej służby zdrowia która jest w opłakanym stanie, którą jestem zdegustowana, której najzwyczajniej w świecie się boję! Boże, spraw żebym nigdy w życiu nie musiała przechodzić już takiej serii.

mam paru cudownych Aniołów i chwała im za to co zrobili dobrego w ciągu ostatniego tygodnia!

ale napiszę teraz na pocieszenie, o czymś co najważniejsze, o tym że 28 października tego roku wypowiemy sobie tutaj przysięgę małżenską a potem będziemy się bawić w tej sali do białego...

w końcu nic bez powodu się nie dzieje.

Kocham Cię. Dziękuję za ten tydzień.

wtorek, 4 lipca 2006

opowieść lipcowa w odcinkach

pierwszolipcowy dzień mnie lekko rozpieścił ale.
drugolipcowy przewiał mnie wiatrem na Pradziadzie.
trzecio zaskoczył mnie potwornym bólem i krwotokiem.
czwarto zaskoczył inną niż zwykle okładką Zwierciadła, gorączką i ewentualnym szpitalem.
no więc jutro niech będzie normalnie, bez zaskoczeń.
trochę się boję. trochę.

nie lubię sobą martwić innych; jk mówi że to jest "nasza" sprawa nie tylko moja. gule stają mi w gardle. bo mi wstyd choć wiem, że to nie moja wina.
kupiłam na wieczór lody czekoladowo-wiśniowe i schowam się w rogu kuchni.
(ale czytam w h. że ja sprzed roku to już nie ja. i to jest całkowita prawda. ten rok to rok bardziej na plus niż minus. to rok w którym lubię siebie coraz bardziej a człowieka mojego życia kocham jeszcze mocniej bo doskonale rozumiem).

update c.d.1.

co do środy, czyli piątego dnia lipcowego to tak. czterech lekarzy, cztery poradnie, dwa usg, dwa ekg, dwa badania, temperatura, ciśnienie; inne takie. matko Lutek aleś my wyglądali wystraszeni.

śpię w swoim łóżku. Bogu dzięki.

co do czwartku, szóstego dnia lipca. od rana pobranie krwi, moczu; rejestracja u lekarza rodzinneg, ekg. wizyta u mądrego specjalisty. badania. szereg wstępnych diagnoz głowa boli. jestem wdzięczna życzliwym i mądrym osobom, że w naszej opłakanej sytuacji służby zdrowia załatwić takie sprawy potrafiły na już. jutro ciąg dalszy nastąpi.


będziecie nie?

update c.d.2.

piątek siódmego dnia lipca przyjęłam spontanicznie hostię na schodach szpitalnych i tchnęło mnie by pójść po te wyniki. nie potrafię wytłumaczyć jaka siła kazała mi to zrobić. no i nagła zmiana planów. odwołane badania. oczy mam w ścianie wlepione i ręce trzęsą mi się ze strachu. pękam, rozpłakałam się jak dziecko przy Nich, choć obiecałam sobie, że płakać będę tylko przy jk. nie płakałam w o obawie o... ale z bezsilności, z nawału informacji usłyszanych od poniedziałku. sytuacja asekuracyjnie powiem może rozwinąć się dobrze ale o tym zadecyduje czas. trzymajcie kciuki bo coś mi się wydaje, że do poniedziałku posrebrzą mi się włosy na głowie jak nic.

sobota, 1 lipca 2006

01.07.2006r. sobota

Łagodny język jest drzewem życia, natomiast złośliwy niszczy ducha.
- czyli dewiza lipcowa w ten wolny i miłosny poranek pierwszo-lipcowy roku 2006 wymyślona.

W Trójce sobotnie spotkanie z Mieczem. Łagodna Kraina. Dobry nastrój. Spokój.

Przy większej ilości czasu, która o dziwo się znalazła chce przeprosić za rzadkie odzywanie się tutaj. Właściwie to chyba wszyscy po trochu wiemy jak to jest kiedy to poniedziałek zlewa się z sobotą. Ale nie o tym. Dziś pierwszy dzień lipca, miesiąca ukochanego w moim życiu. Nie dlatego, że właśnie oto radośnie zostało mi 29 dni szczęśliwego 26 roku życia, ale zwyczajnie lipiec wyjątkowym miesiącem jest. Być może pozostałości z dzieciństwa, lato, wieś, zapach trawy, wody w stawie, smak truskawek i lodów na patyku. Być może. Teraz jest inaczej. Doroślej. Obieram pierwsze truskawki, nasze wspólne pierwsze truskawki ... czy potraficie sobie wyobrazić, że ten fakt mnie wzrusza i cieszy bardziej niż jakakolwiek wygrana materialna. Nie kupisz radości i spokoju domu, miłości drugiego człowieka. Rozmarzyłam się i piszę dziś uspokojona i żyje wciąż marzeniami które powoli się spełniają. Ku radości. Byle tak dalej.

Jeśli chodzi o życie fabryczne wciąż i stale otwieramy oczy ze zdziwienia. Głupota jest rzeczą okropną. Jaką trzeba mieć siłę w głupocie żeby poruszyć i manipulować nią tyle osób? Jaką trzeba przybrać postawę i ile trzeba świętego oleju mądrości w głowie i cierpliwości ponad miarę żeby móc to wszystko ogarnąć bez uszczerbku na zdrowiu. (Ćma dziękuję Ci moje serce za kawę wtedy). Nie bardzo chce mi się to wszystko w szczególe opisywać. Przecież ni ja jedna cierpię w relacjach pracowniczo-pracodawczych.

Ale... jest sobie świat inny, mój własny, mój z pisaniem czytaniem słuchaniem. O właśnie. Książki tygodnia: Aniela Jasińska „Lotne piaski” (to tak na wakacje); Bert Hellinger „Porządki miłości”; Piotr Sztompka „Socjologia zmian społecznych”; Sri Srimad „Prawda a piękno”; G.G.Marquez „Rzecz o mych smutnych dziwkach”. Muzykę posłała mi ostatnio Crazy Mary za co mój aniele muzyczny wielkie dzięki i tak (oprócz tego, że już mamy Pearl Jam, Tool`a i RHCP) to zachwycam się muzyką zespołu ze stolicy Islandii Rejkjawiku czyli Gus Gus, tworzą oni muzykę elektroniczną z elementami trip-hopu, house, techno i jazzu. Genialne na lato. A czysta wirtuozeria, aczkolwiek bez epatowania to płyta RPWL World Through My Eyes; kawałek Roses z Ray`em Wilsonem jest magiczny.

Świat zasmuca jeśli wszystko jest na „nie”, kiedy słuchasz płaczu starszej samotnej osoby z goryczą w sercu; jeśli patrzysz na to jak rozum człowiekowi odbiera na starość; kiedy widzisz niesprawiedliwość i złośliwość. Świat zachwyca jeśli dostrzegasz w tym wszystkim nadzieję i sens, jeśli potrafisz POMIMO żyć pięknie. Jeśli znajdujesz jeszcze do tego ludzi na pozór naiwnych ale jest taki kawałek „naiwni” i jest to laurka dla prostolinijnych i prostodusznych, których tzw. wielki świat ma za naiwniaków. Ale to oni zdobywają góry nieosiągalne dla cyników i pragmatyków. I doświadczają cudów, bo cuda są dla nich codziennością. Sami są zwykłymi cudami i to im trzeba ufać.

Żeby nie rezygnować wciąż i stale cytat Księdza od biedronek: ”…jeśli nie wiesz dokąd iść – sama cię droga poprowadzi…”. mrugam tu okiem – bo, jak się nie wie – to się fałszuje ;) ;)

jaka jest zależność między miłością a prawdą?
miłość wzrasta przez prawdę, a prawda staje się bliższa osobie przez miłość.


dobrego lipca...

środa, 28 czerwca 2006

28.06.2006r.

zapomniałam, że już wakacje. zapomniałam jaki to stan. więc na pocieszenie sobie i przede wszystkim tym którzy mają dwa i więcej miesięcy wolności dedykuję poniższy tekst.

był sobie człek, miał fajkę i kota
sześćdziesiąt lat i zmarszczoną twarz
przy oknie siadł, zadumał się bardzo
i myślał, że warto żyć pięknie być...

spoglądał w dal w dziecięce swe chwile
w swą młodość też i dojrzały czas.
a w oku łza zdradziła go trochę -
Człek myśli, że warto żyć pięknie być.

i chciałby rzec, że chwile są nutką:
zadźwięczą raz i popłynął gdzieś, a tylko Bóg
rozlicza nas z nutek, dlatego też warto żyć, pięknie być...

czy umiesz też tak życie wygrywać,
czy umiesz biec i uśmiechać się
bo przecież wiesz,
że chwile są nutką i tylko Bóg,
wiecznie gra - zagraj z Nim.


----------------------------------------

z A. dziś przeprowadzamy trudną 1,5 godz. rozmowę z petentami. jedno wam powiem - bo jedno mi zostało w głowie: samotność to GORYCZ.

poniedziałek, 26 czerwca 2006

26.06.06r.

tam pomiędzy Raczą a Rycerzową to nawet pachnie inaczej. jest bosko. upoceni i szczęśliwi z tryliardem much wkoło, patrzymy na siebie, spacerujemy beskidzko. zapodajemy rymy częstochowskie, żyjemy inaczej oddychając. wprost uwielbiam nas takich. uwielbiam.

piątek, 23 czerwca 2006

23.06.2006r.

DD napisała taką notkę że mrau...

„ludzie mówią mi – to się wypali
nie popłyniesz długo na takiej fali,
ale nie ma takiej siły,
która przekona mnie, że nam nie uda się”


a tymczasem
lato przyszło, karta sedo przyszła, Ćma skończyła gimnazjak, Nadia teatralnym gestem wykrzykuje „mamo!”, buzie mamy umazane truskawkami, słodki sok spływa nam po brodzie, JK robi najwspanialszy koktajl, żar leje się z nieba, na parkingu brudny malec o mince anioła pyta „mogę umyć pani syby?”, burza przegania nas z S. na szarlotkę i wiadomość o tej „radości”, trzymam mocno kciuki! uśmiecham się do ludzi, rozmawiam szczerze i otwarcie, słucham ośmiu pod rząd petentów, każdy ze swoim bagażem życiowym, zamykam się na moment w łazience, zakrywam twarz, czasami za dużo zlewa się zła na raz. robię coś na przekór, mam małe plany, takie tyci tyci, realizuję je, przynoszą nieoczekiwaną radość, niczym ciepło na policzku, niczym mgiełka rozkoszy, bryza nadziei, kreska ołówka zaczarowanego...

poza tym wciąż kocham i to jest dopiero siła napędowa!
w taki letni czas wszystko mi wygląda jak w w/w notce.

sobota, 17 czerwca 2006

17.06.2006r.

sobotnio, przy dźwiękach trójki Markowej przedpołudniowej najcudowniejszej, obieram dwa kilo czerwonych i soczystych truskawek. ciepłe łzy ze szczęścia płyną mi po policzkach. najpierw TEN sen potem TO pytanie. jestem przeszczęśliwa. tak tak tak tak...

„Szkoda
dla jednej tylko osoby
deszczu
buków bo najchłodniej przy nich wśród upału
ławki nad rzeką
szczęścia co zamyka usta
łamigłówki serca
miłości co ostrzy nóż
pływania żabką, motylkiem, i delfinem
kataru po którym jednym uchem
słyszy się później a drugim wcześniej
ciała co się nie dzieli tylko na ducha i popiół
jaskółki wzruszającej ramionami
wszystkiego po kolei
i dlatego pchają się na ten świat
nowi ludzie drzwiami i oknami
i dobrze”


marzę; wiesz o czym.

...

książki na już:
Wojciech Szczawiński „Myśli przy końcu drogi”
Mariateresa Zattoni Gilberto Gillini „Jak chronić dziecko przed cierpieniem”
Daniela Becelewska „Wsparcie emocjonalne w pracy socjalnej”
Maria Wiernikowska „Zwariowałam”
Tomasz Witkowski „Psychologia kłamstwa”
Bruce E. Gronbeck „Zasady komunikacji werbalnej”

płyty do zdobycia:
Pearl Jam, RHCP, Tool, Miecz Szcześniak, Robert Kasprzycki

wtorek, 13 czerwca 2006

13.06.2006r.

Zastanawiam się, czy jeśli nie piszę bo albo czasu nie ma, albo zwyczajnie mi się nie chce to czy ma sens pisanie w formie odnotowywania wydarzeń bieżących? Przyznaje się. Bieganina. Ot co.
Trochę bywamy w lesie i wtedy są to jedyne chwile intymności, spokoju, wolności i szczęścia. Odpoczywamy połowicznie. Zawsze jednak to coś. A tak poważnie, wieczorami zamykam drzwi domu za sobą i wiem, że jestem na czas jakiś odizolowana od tego wszystkiego co na zewnątrz. Wiem, że zaraz wróci jk i będzie bezpiecznie i ciepło. Wiem też, że przenigdy nie chciałabym mieszkać z kimkolwiek jeszcze (oprócz potomstwa własnego przyszłego rzecz jasna). Wiem też, że parę spraw zawodowych nie poszło w tę stronę którą bym sobie życzyła; płakać nie będę, zacisnę bardziej pięści – w sensie nauczę się dzielnie znosić czasem smutne doświadczenia. Zrobiłam zdjęcia jaskółce która karmi młode. Taki obrazek lata z truskawkami także. Odpoczęłyśmy z A. w genialny sposób. Dzięki Ci za te parę chwil w słońcu, zieleni, rozmowie przede wszystkim. Poczucie, że jest ktoś kto rozumie fabrykę jest sprawą oczyszczającą i ważną. Co jeszcze? Na mundialu kibicuje Czechom, meczy nie oglądam. Idę dalej pracować. To tymczasem!

poniedziałek, 5 czerwca 2006

05.06.06r. poniedziałek

nie nie, nic się nie stało. żyjemy, pracujemy, czytamy, sypiamy, walczymy z szarą rzeczywistością ot co. otwierając dziś nad ranem oczy dziękuję Najwyższemu za to, że mogę budzić się przy człowieku, którego kocham ponad to co wokół nas. za nami bierzmowanie mojej Ćmy i uroczyste urodziny Mamy jk. rodzinne spotkania mamy opanowane dość perfekcyjnie, rozumiemy się bez słów; uczę się 'bywać inaczej' w domu rodzinnym po to by nie zgubić tego, co wypracowuje od dawna. zastanawiam się z uśmiechem w kącikach, że nikt mnie ostatnio tak nie rozśmiesza (w sensie: ma boskie poczucie humoru) jak mój Lutek. czasami aż dosadnie sprawdzają się słowa: żeby radości i szczęścia szukać w sobie, czerpać z nas samych. czerpiemy bo czasem tylko a może aż tyle nam pozostaje.

tak tak, ta notka nie jest ani przesłodzona ani nie ma zabarwienia smutku. nic nie mogę za to, że każdego dnia patrzę na Niego i widzę najbardziej bratnią duszę pod słońcem bez której bym znikła. jak również nic nie mogę za to, że ciągle jest tyle spraw które stoją głupim murem na drodze do wyciągnięcia ręki akurat po to, na co ma się ochotę.

w fabryce mamy 13 stopni 'ciepła'. ślęczę teraz pomiędzy etatami nad poprawkami, oczy mi się zamykają. ktoś dostarczy kawy?



update:
mam. od wczoraj chodzi mi po głowie kawałek puszczony wieczorem przez Kaczkowskiego. coś pomiędzy D. Bowie a Deep Purple. znalazłam: SISTERS OF MERCY z płyty FLOODLAND pt. This Corrosion

czwartek, 1 czerwca 2006

1 czerwca 2006r.

w dzień dziecka i w dzień urodzin śp. księdza Jana T. taki wierszyk mi się Jego przypomniał:

O maluchach

Tylko maluchom nie nudziło się w czasie kazania
stale mieli coś do roboty
oswajali sterczące z ławek zdechłe parasole z zawistnymi łapkami
klękali nad upuszczonym przez babcię futerałem jak szczypawką
pokazywali różowy język
grzeszników drapali po wąsach sznurowadłem
dziwili się że ksiądz nosi spodnie
że ktoś zdjął koronkową rękawiczkę i ubrał tłustą rękę
w wodę święconą

liczyli pobożne nogi pań
urządzali konkurs kto podniesie szpilkę za łepek
niuchali co w mszale piszczy
pieniądze na tacę odkładali na lody
tupali na zegar z którego rozchodzą się osy minut
wspinali się jak czyżyki na sosnach aby zobaczyć
co się dzieje w górze pomiędzy rękawem
a kołnierzem
wymawiali jak fonetyk otwarte zdziwione "O"
kiedy ksiądz zacinał się na ambonie

---- ale Jezus brał je z powagą na kolana

niedziela, 28 maja 2006

wierszyk apokaliptyczny

Płaszczki to płaczki w płaszczach łaciatych,
Paszczęki łkają, ciał płuczą szaty,
Pałkami czkawki szał przepłaszają,
Szopy kły szczerzą, w chaszczach się czają,
W krzakach, co plączą pączki i kłącza,
Gdzie klacze kluczą, czaple się łączą,
Skąd pszczół szarżują poszczute szczepy,
Szczodrze złuszczając czół sute czaszki,
Krzepa popuszcza, pocą się łapki,
Kłamie puszcz piękno, kruszeje przepych,
Łany i łąki spłaszczone w czczość,
Szyje łuk strzałą, brzeszczot tnie kość,
Kiście już cuchną, szpetnieje liść,
Przyczyna płaczów wsącza się w dziś,
Poczty pancernych poczwarnie człapią,
Kaszą skuszone kusze odpaszą,
Odpuszczą słuszność, szczwanie skłonione
Ku przyczynieniu ciału korony,
Tymczasem sytość zmysły ogłusza,
Czop szpetny kłódką w oczach i uszach,
Choć świszczą szpaków klucze szaleńcze,
W pustej przestrzeni pieszczą powietrze,
Łasicy oko złowróżbne łyska,
Trwonią się czasze. Człek śpi. Czas pryska.

środa, 24 maja 2006

24.05.06r.

znajoma rano mówi mi żebym się cieszyła, że nie mam telewizora bo który by program nie załączyła wszędzie Benedykt. myślę sobie, że pewnie przesadza i że do człowieka (w końcu to następca Piotra) nic nie mam. po południu chodzę po mieście i z wszystkich stron wystaw patrzy na mnie Benedykt. przechodzę obok sklepu z dewocjonaliami i wcale mnie nie dziwi wysyp obrazów z wizerunkiem oczywistym. jakaś obłąkana starsza kobieta zaczepia przechodniów pytając: piękne te obrazy z Benedyktem, piękne? nie wdaję się w dyskusję uciekam do autobusu. od zawsze czytam w autobusach książki. nic nie poradzę na to, że jestem teraz na etapie „Apokalipsy” w tłumaczeniu Czesława Miłosza. czytam. nagle sąsiad obok, starszy pan uśmiecha się i mówi jak to miło popatrzeć na młodzież czytającą święte słowa i to wszystko za sprawą Benedykta. wystraszyłam się, że jak zamknę za sobą drzwi naszego mieszkania to znajdę tam wizerunek Benedykta. nie nie, spokojnie, u nas wszystko w normie. (tylko, jedno małe pytanie: czy nas stać na kolejny wolny dzień od pracy? nie rozumiem.)

Ap. 3, 15-20
„Znam twoje czyny, wiem, żeś nie jest zimny ni gorący. Wolałbym, żebyś był zimny albo gorący. Ale że jesteś letni i ani zimny, ani gorący, będę musiał ciebie wypluć z ust moich. (...) Kogo miłuję, tego strofuję i karzę. Bądź więc gorliwy a odmień serce. Oto stanąłem u drzwi i kołaczę. Jeżeli ktokolwiek usłyszy głos mój i otworzy drzwi, wejdę do niego i będę wieczerzał z nim, a on ze mną”.

wtorek, 23 maja 2006

23.05.2006r. ..przemijanie..

Miała 85 Lat Dobre i Ciepłe Oczy


"nie wierzyć w śmierć popatrzeć w lustro
zobaczyć czas na własne oczy
każdy odchodzi w swoją stronę
by serce nieść jak niecierpliwość
czekać na jedną ważną chwilę
i kochać czego znieść nie sposób

Ty co po obu stronach jesteś
za blisko wszędzie za daleko"

niedziela, 21 maja 2006

...

taki wpis kiedyś, 21.05.2004r. na jednym z moich blogów: białe cudowne płaczuszki w niebiesko-zielonym wazonie otulone zielonymi konwaliowymi listkami, zielona herbata w niebieskim dzbanku z zielono-żółtej filiżanki, muzyka taka do zakochania się i zamiast ja Cię pocieszać mówisz, żebym się nie martwiła bo wyniki należy powtórzyć, bo przecież jest sens tego wszystkiego bo coś tam... i mówisz żebym po prostu była taka jaka do tej pory, żebym nie dzwoniła o trzeciej nad ranem zapytać czy wszystko w porządku! ale teraz jest teraz i pewnie jeszcze nieraz oglądać będziemy wschód słońca przy 'in fortune`s hand'

teraz jest teraz 21.05.2006r. to już drugie urodziny bez Niego tutaj wśród żywych. chwilami Mu zazdroszczę, że patrzy swoimi ciepłymi i zielonymi oczami na nas z góry. dobrze Ci tam, prawda? (in fortune`s hand)

czwartek, 18 maja 2006

18.05.2006r.

głowę mi rozsadza. może przez niedoszłą burzę a może przez to, że spałam dwie godziny bo poprawiałam pracę bieszczadzką. właściwie to tworzyłam ją na nowo (bo się komuś do promotora nie chciało chodzić). przestaje powoli lubieć ten region przynajmniej na papierze. ale obiecałam, zrobiłam, o piątej nad ranem posłałam. koniec.

parę wniosków z dnia dzisiejszego.

zasada numer jeden przy karaniu dziecka: 'możesz mnie ukarać ale najpierw pokaż, że mnie kochasz'.

trzeba się nauczyć umieć wyszukać miłość w codziennych szarych momentach życia. miłość nie jest piękna i różowa. miłość to czasem cierpienie. ale warto mówię Wam warto. warto w niej trwać. wiem, że może brzmi to banalnie. ale tak sobie mocno to utrwaliłam w głowie w środku.

wychodząc od petentki po 1,5 godzinnej rozmowie - nauczyłam się od niej sporo dobrego. skatowana kobieta mówi, że właściwie mu wybaczyła, że właściwie kocha go do tej pory. tylko że nie pozwoli już więcej na upokorzenie. odeszła i choć ból pozostał to widziałam w jej oczach coś niesamowitego - walkę do prawa o swoje szczęście. (mówię Wam to chyba moja jedyna taka podopieczna).

w Polityce o nas czyli o ekskribicjonistach; scribere znaczy pisać. nie zdawałam sobie sprawy z takie ogromu i popularności.

- co jest ważne wiedza czy zainteresowanie?
- nie wiem, nie interesuje mnie to.

i jeszcze wierszyk:

któż wie co zapisane masz przeżyć
jakimi rzekami jeszcze popłyniesz
lecz warto kochać ufać i wierzyć
bo życie to taniec
na pajęczynie


POLECAM Z CAŁYCH SIŁ FELIETONY TEGO PANA

"Mój nieżyjący przyjaciel, wybitny socjolog Winicjusz Narojek mówił, że aby mu było w życiu dobrze, potrzeba trzech rzeczy: żeby go rano ktoś pogłaskał po głowie, w ciągu dnia ktoś odrobinę pochwalił, a wieczorem żeby mógł wypić trzy kieliszki wódki." (o skromności)

wtorek, 16 maja 2006

16.05.2006r.

zwykły tydzień zwykłe dni zwykła praca

niezwykły Ty i szczęśliwa ja

klikanie w klawiaturę wypełnianie pustych druków jazda tu jazda tam

łysek z pokładu i nasza szkapa

wysiłek skupienie myślenie punktualność i rzetelność

spokój wtulenie uśmiechanie się baza czerpania sił w miłości i zrozumieniu, w drugiej osobie

stoję dziś w autobusie i myślę:

co widzisz patrząc w pokoju na lustro
kto tam za szybą sobie stoi
człowiek
osioł
a może jest pusto
i nie ma lustra ani żadnych pokoi

piątek, 12 maja 2006

12.05.2006r.

szczerze, to mail`e mnie zdziwiły, że co u mnie w tym tygodniu bo nie piszę? ano wszystko, co działo się w przedziale pn.-pt. to tak trochę jak pomiędzy jednym a drugim mrugnięciem powieki. goniłam się z autobusami, petentami, telefonami, terminami, umowami. w sumie niezła gonitwa urozmaicona basenem i rozmowami z dobrymi ludźmi. teraz to mam ochotę na czerwone wino, ciepłe łóżko i dobrą książkę. póki co, zjadłam pyszne krokiety z kapustą i grzybami, popiłam czerwonym barszczykiem i muszę dokończyć fabryczne wywiady żeby w weekend zrobić to co zaplanowane. to pa.

aha
nowy Tool jest porażająco piękny


update 14 maja 2006r.

sobota taki strasznie pozytywny i dobry dzień. nie pamiętam ostatnio takiego spokoju, budzę się samoczynnie wstaję uśmiechnięta i zadowolona z tego, że słońce, że jk jest obok, że pachnie jaśminem i bzem, że idę na zakupy, jem w spokoju śniadanie. nic nie muszę. relaksuję się malując do popołudnia balkon, słońce opala. popijam piwo i mam trylion dobrych myśli. po obiedzie robimy sobie jam-session-siestę. wieczorem oglądamy filmy. usypiam niczym najszczęśliwsza osoba świata. życie czasem tak na serio pachnie bzem i miłością z muzyką i emocjami w tle!

środa, 10 maja 2006

...

"Nigdy w naszym życiu nie składajmy winy na innych, nie skarżmy się na nikogo. Powiedzmy sobie w skrytości: to a jestem winien. Nie dosyć ufam, nie dość kocham i wierzę. Nie dość się poświęcam, wyrzekam, zapominam o sobie. To moja wina!...

sobie to muszę wyryć w głowie na pamięć!

niedziela, 7 maja 2006

07.05.2006r. niedziela

Niedzielnie z samego rana wpadła mi do ręki całkiem przypadkowo, bo wśród map, mała w brązowej okładce: „Druga kromka chleba” Kardynała Wyszyńskiego. Otwieram na pierwszej stronie i czytam:
„Ludzie mówią – czas to pieniądz! A ja wam mówię – czas to miłość!”
„Nie myślmy za dużo o tym, co było, ani o tym, co będzie. Któż z nas jest panem przeszłości albo przyszłości? Nasza jest tyko teraźniejszość”

Łatwiej mi myśleć o tym, że po 18 dniach odpoczynku od fabryki jutro trzeba odważnie i dzielnie kupić nowy kwiatek na nowy parapet, zaparzyć kawę w nowym kubku przy nowym biurku i zacząć powoli ogarniać ogrom który na mnie czeka.

W tych dziwnych trzech okolicznościach co chciałeś mi przekazać? Przechodzę przez pasy; staruszka idąca przede mną upada chwytając się za serce; z gościem obok przenosimy ją na bezpieczniejszy chodnik, dzwonimy po karetkę; zawał. Stoję na przystanku; starszy mężczyzna z łagodną twarzą uśmiecha się by zaraz potem leżeć na ziemi; wstaje ze wzrokiem wystraszonym i mętnym. Przejeżdżam busem obok stawu; policja, straż, na brzegu naga kobieta, pewnie wyłowiona z wody. Ale, że co konkretnie chciałeś mi przez to przekazać?

Mam dwie kochane siostry; każdą kocham inaczej i w inny sposób to okazuję. Anka jest cudowną mamą, odpowiedzialną i piękną kobietą, zadowoloną z tego co ma. Ćma ma szersze spojrzenie na świat, szukająca i dopiero co wychodząca do niego; wrażliwa kobieta. Marzę o szczęściu dla nich; dziękuję każdego dnia za to, że są. Anka pisze mi w sms`ie: „Nadka powiedziała dziś – Cześć Anita! Ona jest moim największym skarbem jaki mam!” Z Ćmą rozmawiam poważnie na gg właśnie mam Ją pytać o istotną sprawę a Ona mi pisze: „czekaj no bo tańczę!” Tak w Trójce właśnie nowy RHCP.

Znalazłam zapiski sprzed dwóch tygodni: „Wraca przed północą; kładzie się nagi przy mnie i opowiada takie rzeczy, takie słowa balsamy, takie ukojenie kiedyś zszarpanej duszy. Wtedy wtulam się w niego i chciałabym wejść do jego piersi by zamieszkać tam już na zawsze.”

Niedziela pachnie łososiem i lasem po południu, chłodem i dostojeństwem kościoła rudzkiego, muzyką Trójki, spokojem i ostatnimi poprawkami pracy bieszczadzkiej.

piątek, 5 maja 2006

29.04. - 03.05.2006r. Czechy-Austria-Słowenia-Chorwacja-Włochy-Słowacja

29.04.2006r. sobota
Od rana pada deszcz. W kraju długi weekend i budząc się pierwsze myśli takie, że wszyscy przez pogodę mają pomieszane plany majówki. Ale nie wzruszeni aurą wsiadamy do zielonego i przekraczamy pierwszą (z dziewiętnastu) granicę wjeżdżając do Czech. Mkniemy dość szybko przez Czechy, Austrię, w Wiedniu jedynie większy korek by po południu przekroczyć granicę Austria-Słowenia. Właściwie Słowenia była naszym głównym celem wyjazdu więc szybko klimatyzujemy się z tutejszym językiem; a i tak większość tutejszych spokojnie daje sobie radę po angielsku. Rozpoczynamy od Bledu i turkusowo-zielonego Bledskiego Jeziora. Na środku jeziora znajduje się urocza wyspa z barokowym kościółkiem a ponad taflą wznosi się pionowa skała z zamkiem na szczycie. Całości dopełnia tło z pasmami alpejskimi (przez pogodę trudno dostrzegalne). Dalej jedziemy do Bohinjskiej Bistricy i nad Jezioro Bohinj (świetny polodowcowy akwen). Ciągle pada więc krótki spacer nad jeziorem i plany na następne dni. Zakupy w markcie na ulicy Triglavskiej 36 i powoli zaczynamy szukać miejsca na nocleg. Kierujemy się w stronę Tolminu i w okolicach Kneza, w połowie wąwozu rozbijamy namiot. Pada. Mokro ale dość ciepło.
30.04.2006r. niedziela
Pobudka dość wczesna; dalej pada. Postanawiamy w związku z tym pożegnać na chwile Alpy i pojechać na południe. Przez Idrije, Logatec dojeżdżamy do Postojnej gdzie nie sposób ominąć Postojńską Jamę. Mając już pewne doświadczenia w jaskiniach z poprzednich tegorocznych wyjazdów nie możemy się doczekać wejścia. Jaskinię penetrowano już w XIII w. a pierwsza kolejka powstała w 1872r. Suniemy kolejką podziwiając bogactwo nacieków; prawdziwą perłą tego podziemnego świata są Piękne Groty – korytarze 500m Grota Biała, Czerwona, Rurkowa – wypełnione białymi i czerwonymi stalagmitami, stalaktytami i rurkami tzw. makaronami. Do Grot prowadzi Most Rosyjski zbudowany podczas pierwszej wojny światowej przez jeńców rosyjskich. Oglądamy też proteusa anguinusa – ogoniasty płaz, 30cm, oczy ukryte pod skórą, oddycha pierzastymi skrzelami i wygląda dość imponująco. Wychodzimy z jamy pod ogromnym wrażeniem. Jedziemy pod Predjamski Zamek niesamowicie wkomponowany w skałę; na drogę wychodzi nam salamandra i chyba ona jest zwiastunem lepszej pogody. Powoli przejaśnia się. W Diwaczy schodzimy do małej jaskini niestety nieczynnej; podobnie jest w Planinie. Ale za to kupujemy bilety do Skocjanske Jame i spotykamy pierwszych Polaków (którzy zabieraj się z nami dalej). Jaskinia oraz jej okolice to jedyne miejsce w Słowenii wpisane na listę Unesco. Dużą atrakcją tutaj jest zawieszony na 50m ponad nurtem rzeki most Cerkvenikov i wraz z rzeką Reka płynącą tu głębokim na 100m podziemnym wąwozem o długości 6km, stanowią największy w Europie podziemny kanion. Dalej z dwójką Polaków jedziemy przez Koper i Izolę do Piranu, mojego małego marzenia sprzed roku, do adriatyckiej perły Słowenii. Widok Adriatyku zachwyca. A sam Piran to miasteczko z pomarańczowymi dachami, z ciasnymi kolorowymi zaułkami, Placem Tartiniego, kościołem Św. Jerzego wzniesionym na skale, z wyniosłą dzwonnicą wzorowaną na weneckiej – wszystko to tworzy jak dla mnie niepowtarzającą całość. I tutaj ma miejsce magiczne zdarzenie. Pada, delikatnie ale pada; trochę marudzimy, że pogoda, że już drugi dzień i wogóle. Odwracamy się i ... słońce, po raz pierwszy wyszło słońce! Wyszło by na naszych oczach dokonał się spektakl najpiękniejszego (w moim życiu na pewno) zachodu słońca nad Adriatykiem; delikatny deszcz a za naszymi plecami wielgachna tęcza! Płaczę; nie wierzę własnym oczom, że właśnie tutaj i właśnie teraz wszystko to naraz spełnia się a my jesteśmy jak małe pionki, jak dwa elementy, dobra dobra jak Pi i Sigma. Jemy pyszną pizzę w Pizzerija Batana w Hotelu Piran i jest to jedyny tego wyjazdu nasz ciepły posiłek. Płacimy 2600 SIT (tolarów) i mamy uśmiechnięte twarze mimo, że wszystko mokre. Za Portoroż przekraczamy granicę i wjeżdżamy do Chorwcji. Przed Savudrija znajdujemy przecudne miejsce na nocleg z widokiem na Adriatyk. Nie pada, śpi się doskonale.
01.05.2006r. poniedziałek
Budzimy się dość późno jak na nas. Pogoda stabilna, ruszamy więc wzdłuż brzegu na południe. Zatrzymujemy się po kolei w Umagu, Novigradzie, Lanternie, Poreci, Vrsarze, aż do Limskiego Kanału. Świeci słońce, zwiedzamy kurorty, podziwiamy Adriatyk, przedzieramy się przez kamieniste plaże, krabiki, palmy, katamarany, kolorowe domy, i okiennice, przecudne okiennice które zawsze swym kolorem kontrastują z barwą budynku; bananowce, ciepłe promienie słońca i morze! Znajdujemy w okolicach Taru, Porec-Nova Vas – Jamę Baredina. I jak się później okazuje w naszej grupie oprócz nas jest polska rodzina i polscy maturzyści. Przewodnik mówi do nas mieszanką angielskiego-chorwackiego-słowiańskiego! Jest wesoło i ciekawie. Sama jama nie jest już tak okazała jak poprzednie ale warto było tu dotrzeć. Przed samym Kanałem znajdujemy jeszcze jedną Jamę ale po dość stromym wejściu na górę okazuje się, że nieczynna. Jemy soczyste gruszki i mam zamiar wykąpać się w Kanale; jednak połów ostryg i zielone brzegi nie wyglądają zachęcająco do kąpieli. Wracamy w stronę Triestu. Już dziś zaklinam się, że nie będę w tym roku kibicować Włochom w MŚ w piłce nożnej. Powiem otwarcie: zakończyłam moją miłość do Włochów definitywnie! Powiem więcej – nie ma szans żebym kiedykolwiek jeszcze chciała tam pojechać. Owszem moje wrodzone sieroctwo co do czytania mapy też tutaj wiele poczyniło ale dawno tak nocnie nie kluczyliśmy pomiędzy Włochami a Słowenią. W końcu przekraczając granicę rozkładamy namiot w pierwszym bezpiecznym miejscu i śpię jak zabita myśląc raczej o morzu, słońcu, winie, a nie o przeklętych autostradach. W nocy dziwne odgłosy chyba dzików?
02.05.2006r. wtorek
Wcześnie wstajemy i naszym dzisiejszym planem są góry! Nova Gorica – Kanal – Tolmin i docieramy do Bovca. Skąd docieramy na wysokość 2202m npm. Widok niesamowity, chmury pod szczytami ośnieżonych Alp Julijskich. Wokół nas rozpościerają się szczyty Prestreljenik (2499), Crnelska spica (2332), Rombon (2208), schodzimy w dół podziwiając Dolinę Soczy. Pogoda rewelacyjna, sezon narciarski wciąż trwa! Zejście daje nam w kość dość porządnie; przedzieramy się w śniegu, potem lasem przez mokre gałęzie i skały. Docieramy zmęczeni ale szczęśliwi do auta i jest to jedyny właściwie moment tego wyjazdu w którym to czuje się tak niesamowicie wolna, szczęśliwa, zmęczona ale patrzę na mojego jk i gdyby nie On to wszystko tu wokół nie miałoby takiego ogromnego znaczenia! Leżymy na trawie, ściągamy mokre ochraniacze, buty, skarpety; robimy sobie piknik obserwując jak helikopter zwozi z trasy pewnie potłuczonego narciarza. Chwile tak błogie, że rekompensują cały wysiłek i strach. Spacerujemy w Bovcu w poszukiwaniu piwa. Miasto dość ciekawe bo oprócz nart, desek, i wielu rozpoczynających się tutaj szlaków na najwyższe okoliczne szczyty może poszczycić się różnego rodzaju formami spływów górskimi rzekami – rzeka Socza i jej dopływy to jedno z najlepszych w Europie miejsc do uprawiania kajakarstwa górskiego i spływów pontonami. Znajdujemy niezłe miejsce do takich ekstremalnych wyczynów na Soczy. Wieczór okazały bo znajdujemy w Kluze (z Bovca trzeba kierować się w stronę Włoch) Hermannovą Trdnjave; niezwykle precyzyjnie pomyślana i zbudowana forteca z pierwszej wojny światowej; miejsce dość strategiczne: rzeka, most, góry; całość wygląda imponująco i nawet jeśli wogóle mnie takie rzeczy nie pociągają to ten widok zainteresował mnie dość mocno! Miejsce na nocleg wyjątkowe, w otoczeniu alpejskich szczytów przy jakiejś nieczynnej bazie kempingowej. Śpimy wyjątkowo po ljubljanskich piwach zjeżdżając nieco z górki; za to humory nam tak dopisują, że nie ważne bo ...
03.05.2006r. środa
... budzimy się wcześnie a słońce już oświeca nam najwyższe ośnieżone szczyty. Widok jak na poranną toaletę zachwycający! Chcemy dotrzeć do Kranjskiej Gory i jedziemy przez chyba najpiękniejszą górską drogę tego wyjazdu – przełęcz Vrsic (1580m npm) – tak siedząc w samochodzie z łatwością pokonuje się wysokości! Niesamowite szczyty gór Trenty! Zjeżdżamy do K. Gory skąd udajemy się pod Alzajev Dom. Ze wzruszeniem podziwiamy Triglav, duma Słoweńców; piękny, dostojny, ośnieżony, ech... Wracamy w stronę Planicy, tej słynnej alpejskiej doliny, robimy zdjęcia przy mamuciej Velikance by następnie pożegnać się ze Słowenią (na przejściu starszy pan chce od nas zieloną kartę co nas rozbawiło, no ale starszy był pan i pewnie wciąż żyje dawnymi czasami!). Drogi Austrii są jednostajne i usypiające, nikną nam z oczu białe szczyty, pojawiają się zielone aż do równin. Zahaczamy jeszcze o Bratysławę; zatrzymuje nas potem czeska policja (wiadomo winietki, Polacy wracający z weekendu i okazja zarobienia). Zmęczeni ale chyba szczęśliwi (co?) jemy ciepłą lazanię i tortellini w naszej knajpce. Planując wyjazd myśleliśmy o Słowenii, nie przypuszczaliśmy, że wyjdzie z tego 6 państw, 19 przekroczeń granic i 2300 km! Dzięki Paśny; jesteś jedyną rozkoszną tęczą pirańską w moim sercu na zawsze!